środa, 10 września 2014

ROZDZIAŁ 23.

Przez kolejny tydzień codziennie chodziłam do pracy, odwiedzałam nieprzytomną Ve w szpitalu i uczęszczałam na zajęcia.
Za tydzień mam już egzaminy końcowe i w końcu wymarzone wakacje.
Zazwyczaj w tym okresie pracuję od rana do popołudnia lub od popołudnia do nocy. Czasami nawet wychodzimy z Ve do jakiegoś klubu lub na karaoke. Ale teraz nie wiem jak będzie i co będę robić.
Ve jest nieprzytomna. Lekarze dają jej szansę na przeżycie, ale mówią że z jej psychiką może być różnie. Albo może sobie poradzić z tym strasznym przeżyciem, albo nie i będzie potrzebować pomocy innych ludzi. Dużo czytałam na internecie o ludziach którzy zostali zgwałceni. Niektórzy z nich z pomocą rodziny i przyjaciół dali sobie radę i zapomnieli o tym, a inni nie i targnęli się na własne życie. Nie chcę, aby Ve to spotkało. Jest nadal moją przyjaciółką, ale także siostrą. I moim zadaniem jest jej pomóc i wspierać w każdy możliwy sposób.
Przez ostatni tydzień Louis nie opuszczał mnie na krok. Mieszkałam u niego, sam mi to zaproponował bo stwierdził że tak będzie lepiej, a ja nie będę się czuła aż tak samotna w pustym mieszkaniu. A u niego mam przynajmniej Boba, który zawsze poprawi mi humor.
Któregoś dnia, gdy tylko skończyłam pracę pojechaliśmy z Louisem do rodziców Ve. Chciałam, aby wytłumaczyli mi jak to się stało, że jesteśmy siostrami.
Okazało się, że moi rodzice, a raczej moja mama, oddała malutką Ve do rodziny zastępczej, czyli jej obecnych rodziców, bo nie radziła sobie jako młoda matka.
Nie wiedziałam, że mama z kimś była przed moim tatą. Gdy Ve miała dwa latka mama ją porzuciła? Nie, to chyba nie jest odpowiedni słowo, po prostu oddała ją w dobre ręce,  by dobrzy ludzie tacy jak państwo Mason zajęli się jej maleństwem. W sumie nie dziwię się jej, że tak zrobiła. Jak na samotną matkę to i tak postąpiła rozsądniej niż niejedne matki, gdy porzucają własne dzieci w śmietnikach, albo zostawiają w wózkach pod sklepem.
Szkoda, że wcześniej nie wiedziałam o tym że posiadam siostrę. Może moje życie wyglądałoby wtedy całkiem inaczej mając siostrę obok siebie. Myślę, że byłabym bardziej otwarta na innych i nie bała się społeczeństwa.
Państwo Mason byli bardziej niż poruszeni tą informacją, że znalazła się jakaś rodzina Ve. Z ich opowiadań dowiedziałam się, że moja mama odzywała się do nich na początku, a później całkiem o nich zapomniała i nie utrzymywała kontaktu.
Myślałam, że moja mama jest/była rozsądną i opiekuńczą osobą. Bo w stosunku do mnie, to jak najbardziej taka była, dlatego zdziwiłam się że zrobiła takie coś.
Dobra, rozumiem oddanie dziecka komuś obcemu na jakiś czas, ale żeby zapomnieć o nim i żyć sobie z dnia na dzień jak normalny człowiek? To się po prostu w głowie nie mieści.
Postanowiłam, że dziś, i jako że mam poranną zmianę odwiedzę Ve, a później pojadę do rodziców na cmentarz.
Dawno u nich nie byłam, przez całą tą sytuację z Louisem, potem Ve i kimś kto mnie śledzi i wie więcej o mnie niż ja sama. Potrzebuję ich odwiedzić, mam straszną potrzebę siąść na ławce przed ich grobem i po prostu pogadać sobie sama ze sobą i do nich również.
Teraz jadę razem z Louisem do pracy i dziwnie się czuję, ponieważ moje serce łomocze w klatce piersiowej i czuję się niespokojna, bo przeczuwam jakby coś zaraz miało się wydarzyć, nie coś dobrego, tylko złego, bardzo złego.
- Przyjadę po ciebie o czwartej i zaczekaj na mnie w środku, dobra? - poprosił Louis, a ja tylko przytaknęłam i chwytając klamkę próbowałam wyjść z samochodu.
- A buzi na do widzenia? - chłopak złapał mnie za nadgarstek, a ja odwróciłam głowę w jego stronę i lekko się uśmiechając nachyliłam się nad deską rozdzielczą, po czym cmoknęłam go w policzek.
- Tylko tyle? - zapytał zawiedzionym głosem, gdy odsunęłam się od niego i po raz drugi chciałam wyjść z samochodu.
Nachyliłam się po raz kolejny w jego stronę i przeciągając pocałunek jak najdłużej starałam się, aby był on wyjątkowy i niezapomniany.
- Wystarczy? - zapytałam cmokając go na koniec w czubek nosa.
- Ciebie nigdy dosyć. - odpowiedział ruszając zabawnie brwiami, a ja szturchnęłam go w ramię z całej siły.
Louis zaśmiał się tylko, a ja pośpiesznie wyszłam z jego samochodu zanim po raz kolejny by mnie zatrzymał. Wolałam nie spóźnić się po raz kolejny do pracy, bo i tak już mam u pani Jones przekichane za moje nieobecności i spóźnienia, a jeszcze jedno nie wróżyłoby nic dobrego.
Weszłam na zaplecze i skierowałam się do swojej szafki. Wyciągnęłam z niej mój fartuszek, spodnie oraz koszulkę roboczą, po czym zmieniłam dotychczasowe ubrania na te robocze.
Gdy wieszałam swoją niebieską sukienkę na wieszaku w szafce do szatni weszła pani Jones, a za nią jakaś młoda, bardzo atrakcyjna i wysoka brunetka z włosami spiętymi ciasno w kok i z grzywką na czole.
- Emmo, przedstawiam ci nową pracownicę. - zaczęła. - To jest Emily. - przedstawiła nas sobie, a ja zamarłam na chwilę słysząc imię dziewczyny.
- Emily to jest Emma. Zaznajomi cię ze wszystkim, pokaże co i jak i co masz robić. - pani Jones uśmiechnęła się do przestraszonej dziewczyny przyjaźnie, co nie zdarzało się za często. Po czym zwróciła się do mnie. - Emily zastąpi miejsce Ve.
- Ale … - chciałam powiedzieć, że to nie jest fair, bo przecież Ve za niedługo obudzi się i wróci do pracy, ale pani Jones mi przerwała.
- Za godzinę przyjdź do mojego gabinetu, musimy porozmawiać. - odwróciła się i wyszła na salę.
Co to właściwie było?
Popatrzyłam na Emily, która stała naprzeciwko mnie ze spuszczoną głową i bawiła się nerwowo palcami.
- Cześć jestem Emma. - przywitałam się z nią wyciągając rękę w jej stronie. Jej zimna dłoń zetknęła się z moją, przez co przeszedł mnie nieprzyjemny dreszcz.
- E.. Emily. - jęknęła, a ja posłałam jej przyjazny uśmiech, aby ją uspokoić i zapewnić że wszystko będzie dobrze.
- Więc, tutaj jest twoja szafka. - wskazałam na pustą szafkę na końcu pokoju. - A tutaj jest ubranie robocze. - dodałam wyciągając z małej komody w rogu pomieszczenia taki sam zestaw jaki ja miałam na sobie.
- Możesz się przebrać, a potem dołącz do mnie na sali i wtedy pokaże ci co i jak, zgoda? - zapytałam wymuszając uśmiech.
Dziewczyna pokiwała tylko głową, a ja odwracając się na pięcie wyszłam na salę.
Za kasą spotkałam Toma obsługującego aktualnie starszą klientkę, więc gdy tylko kobieta odeszła od baru zapytałam chłopaka.
- Wiedziałeś, że pani Jones zatrudniła kogoś na miejsce Ve?
- No co ty? Nie wiedziałem, kto to jest? - Tom był wyraźnie zadowolony z takiej zmiany, ponieważ jego oczy świeciły się jak lampki na choince.
- Młoda dziewczyna. - odpowiedziałam, a Tomowi aż ślinka pociekła. Przewróciłam oczami, po czym kontynuowałam. - Myślałam, że pani Jones zatrzyma to miejsce dla Ve, ale widzę, ze postanowiła zatrudnić kogoś na jej miejsce. - widziałam, że Tom mnie nie słuchał tylko patrzył wielkimi oczami za mną.
Gdy się odwróciłam dostrzegłam Emily. Stała ze spuszczoną głową zaraz przy drzwiach. Radziłabym jej się od nich odsunąć, bo gdy tylko któryś z chłopaków pracujących na zmywaku zechce wyjść z zaplecza to uderzy ją drzwiami, a tego ona by chyba nie ch...
- Aaaa! - krzyk dziewczyny wyrwał mnie z zamyślenia. Padła na kolana, a odgłos łamanych kości rozbrzmiał, gdy jej kolana dotknęły podłogi.
Tom, który stał za mną, i był niemal oczarowany brunetką, ruszył w jej stronę z pomocą.
Ja pobiegłam zaraz za nim, w razie gdyby trzeba było mu pomóc.
- Nie zauważyłem cię, przepraszam. - Robert, chłopak ze zmywaka w śmiesznej, białej czapce osłaniającej włosy wypowiadał szybko słowa przeprosin w stronę dziewczyny. Widziałam, że prawie miał łzy w oczach i było mu strasznie smutno na duszy z tego, że zrobił dziewczynie krzywdę. Podeszłam do niego i zaczęłam głaskać go po plecach i zapewniać, że Emily nic nie będzie.
Robert przetarł tylko mokre od łez policzki i wypowiadając jeszcze raz słowa przeprosin wyszedł na zaplecze. Zapewne teraz żałuje tego co zrobił i zanosi się jeszcze większym płaczem.
- Wszystko okej? - zapytał Tom Emily, która próbowała za pomocą jego dłoni wstać na nogi.
- Tak. - odpowiedziała cicho patrząc wprost w jego oczy, a ten wpatrzony był w nią jak w obrazek. Przewróciłam tylko oczami i zwróciłam się do chłopaka.
- Zaprowadź ją do stolika, a ja przyniosę wodę. - widziałam, że Tom był bardziej niż uradowany że może jej pomóc dojść do stolika.
Kręcąc tylko głową nalałam wody do szklanki i zaniosłam ją Emily.
- Odpocznij chwilę, a gdy będziesz w stanie sama stać możesz do mnie dołączyć. - oznajmiłam, a ta tylko pokiwała głową.
Czy ona w ogóle potrafi mówić? Bo jeszcze nie usłyszałam od niej ani jednego, pełnego zdania.
Wróciłam za kasę, gdzie w międzyczasie obsługiwałam klientów i czyściłam szklanki.
Godzina zleciała mi nie wiadomo kiedy i nagle znalazłam się pod gabinetem pani Jones. Przełykając głośno ślinę zapukałam niepewnie w drewnianą powłokę.
Zza nich usłyszałam donośne: proszę, więc trzęsącymi się dłońmi otworzyłam drzwi i weszłam do środka. Pani Jones siedziała za ogromnym, bukowym biurkiem i pisała coś po papierze.
Byłam tutaj tylko kilka razy. Za pierwszym razem, gdy podpisywałam umowę o pracę, a jeszcze innym gdy pani Jones dała mi podwyżkę i przeniosła na stanowisko kelnerki.
Wnętrze było bardzo przytulne. Kremowe ściany, a do tego brązowe meble dobrze kontrastowały się ze sobą, dając niesamowity efekt.
- Proszę Emmo, siadaj. - powiedziała pani Jones, gdy zamknęłam za sobą drzwi.
- Dziękuję. - odpowiedziałam usadawiając się na wskazanym przez kobietę miejscu.
- Poprosiłam cię o to, abyś tutaj przyszła ponieważ mam dla ciebie propozycję. - zaczęła splatając dłonie na biurku i patrząc mi przy tym prosto w oczy.
Jaka to może być propozycja? Zwolni mnie? Każe zostać po godzinach? A może i na moje miejsce ma kogoś?
Nic nie mówiłam, czekałam aż kobieta będzie kontynuować.
- Otwieram nową kawiarnię w Manchesterze i chciałabym, abyś to ty tam pracowała. Byłabyś za wszystko odpowiedzialna i pilnowała dosłownie wszystkiego. Dostałabyś większą premię i własne mieszkanie. - powiedziała, a mi szczęka opadła aż do samej ziemi. Ta kobieta nie mówi serio. To nie może się dziać.
- Pani Jones, wie pani że ja studiuję i nie mogę ot tak rzucić studiów. - zaczęłam. - Teraz moje życie układa się tak jak powinno i nie chcę na razie nigdzie wyjeżdżać i się przeprowadzać do innego miasta. Mam kogoś, kto jest dla mnie ważny i nie chcę go tutaj samego zostawiać. - dodałam wzruszając ramionami.
Wiem, że nie powinnam patrzeć na to czy jestem czy nie jestem z Louisem. Ale on naprawdę jest dla mnie ważny i zajmuje ważną część mojego życia i serca, więc nie mogę go teraz zostawić. Nie po tym co razem przeszliśmy i w końcu przyznaliśmy się do swoich uczuć jakie żywimy wobec siebie. Poza tym jest jeszcze sprawa z Ve, więc to już w ogóle odpada i nie mogę jej samej zostawić. Ona teraz naprawdę będzie mnie potrzebować.
Nie powiedziałam w pracy, że ja i Ve jesteśmy siostrami. Po co o tym wspominać skoro to jest sprawa między nami. Gdy nadejdzie odpowiednia pora to może im o tym powiemy.
- Emma, jesteś moim najlepszym pracownikiem i nie wyobrażam sobie, abyś nie pracowała w mojej nowej kawiarni. - oznajmiła stanowczo, a ja już miałam przewrócić oczami, ale się powstrzymałam.
- Pani Jones, ja naprawdę chętnie bym przyjęła tą propozycję ale nie mogę. Studia, Ve w szpitalu, i jeszcze wiele innych rzeczy jest na mojej głowie naprawdę nie mogę. - odpowiedziałam wstając z krzesła.
Nie mogłam już dłużej tam siedzieć i wysłuchiwać jej próśb. I tak bym się nie zgodziła, bo mam swoje powody. Poza tym Louis na pewno byłby niezadowolony, gdybym się zgodziła.
Dlatego muszę odmówić.
- Zastanów się jeszcze proszę cię. - poprosiła mnie na koniec.
- Jasne. - odpowiedziałam, aby dała mi spokój i bym mogła w końcu wyjść z jej gabinetu i wrócić do pracy.
Czekała mnie jeszcze nauka Emily. Czy jej rodzice nie mogli wybrać jej innego imienia? Tylko akurat takie, które źle mi się kojarzy i zdaje mi się, że nigdy jej nie polubię właśnie przez jej pechowe imię.
Gdy weszłam na salę zauważyłam, że Tom tłumaczy dziewczynie na czym polega ekspres do kawy i gdzie można znaleźć szklanki, serwetki, łyżeczki i wszystko inne co może być potrzebne do pracy w kawiarni.
- I tutaj jest kosz, a tam dalej – wskazał na komodę w której mieściły się papierowe kubki – kubki na kawę.
Dziewczyna tylko kiwnęła głową w jego stronę, pewnie chcąc dać znać, że dziękuje za wprowadzenie jej w życie kawiarni. Tylko zastanawiało mnie jedno – czy ona w ogóle umie mówić?
Dlatego postanowiłam ją o coś spytać, nie żebym była wścibska czy coś, ale chciałam po prostu coś sprawdzić. Akurat nie było klientów, więc mogłam spokojnie przystąpić do ataku.
- Emily opowiesz nam coś o sobie? - zapytałam siadając na wysokim krześle przy barze, za którym stali Tom i dziewczyna.
Brunetka popatrzyła na mnie z przerażeniem wymalowanym na twarzy. Jej oczy powiększyły się o co najmniej dwa rozmiary. Przełknęła ślinę i spuściła głowę w dół.
Tom popatrzył na mnie wściekłym wzrokiem jakby chciał powiedzieć, żebym przestała ją torturować. Ale co ja takiego zrobiłam? Zadałam tylko jedno, proste pytanie na które na pewno znała odpowiedź. Rozumiem jakbym zapytała ile wynosi pierwiastek kwadratowy z liczby pi (nie żebym sama to wiedziała), ale żeby opowiedziała nam o sobie? To nawet przedszkolak umiałby odpowiedzieć na to pytanie. A dorosła dziewczyna nie? Coś mi tu nie pasowało. A może to jakaś znajoma pani Jones, dlatego kobieta chciała abym zajęła się nią, bo zna moje dobre serce i wie że zawsze każdemu pomogę.
- To co Emily, skąd pochodzisz? Ile masz lat? - zapytałam ponownie. Nie poddam się, chcę się o niej czegoś dowiedzieć i będę zadawać jej pytania dopóki się do mnie nie odezwie.
- Przestań Em, jak będzie chciała to sama nam powie. - oznajmił Tom, a dziewczyna popatrzyła na niego dziękując mu uśmiechem.
- Jesteś z Londynu, a może mieszkasz pod Londynem? Studiujesz? Uczysz się jeszcze w szkole? - pytałam, ale za każdym zadanym pytaniem dziewczyna coraz bardziej się denerwowała, a Tom zabijał mnie wzrokiem. Myślę, że on również był ciekawy tego skąd ta dziewczyna się w ogóle wzięła i jak to się stało, że zaczęła pracę u nas i ogólnie kilka faktów z jej życia. Ale brunetka milczała jak grób, żadnego słowa, żadnego jęku. Nic. Już mnie zaczynała irytować.
- Skoro nie chcesz nic nam o sobie powiedzieć to ja was tutaj zostawię, skoro lubicie stać w ciszy i patrzeć na swoje buty. - powiedziałam zdenerwowana zachowaniem zarówno Toma jak i Emily. Wyszłam na zaplecze, gdzie na jednym z krzeseł siedział Robert. Podpierał łokcie na kolanach, a twarz miał ukrytą w dłoniach.
- Robert? Coś się stało? - zapytałam podchodząc bliżej niego. Kucnęłam przed nim i czekałam na jakąś odpowiedź od niego, ale jedyne co słyszałam to głębokie oddechy chłopaka i pociąganie nosem.
- Emma, ja nie chciałem jej tego zrobić. - wyjęczał w końcu podnosząc mokrą od łez twarz w górę i patrząc czerwonymi oczami na mnie.
- Nic się nie stało. Stłukła sobie tylko kolana, to tyle. Nie masz się czym przejmować. - uspokoiłam go głaskając jego ramię, ale chłopak kręcił tylko głową jakby chciał pokazać, że mi nie wierzy.
- Nie wiedziałem, ze stoi przy drzwiach. Gdybym wiedział, na pewno byłbym ostrożniejszy. - powiedział pociągając nosem.
- Robert posłuchaj mnie. Nic jej nie jest, ona żyje. - oznajmiłam głośniejszym i odważniejszym głosem. Nie lubię jak faceci przy mnie płaczą. Wiem, że również mają swoje uczucia tak jak i kobiety, ale to pokazuje że są słabi.
- W sumie to dobrze, że ja uderzyłeś tymi drzwiami. Przynajmniej wiemy, że potrafi mówić albo przynajmniej jęczeć z bólu. - zaśmiałam się, a Robert popatrzył na mnie zirytowany i ze zmarszczonymi brwiami.
- No co? - zapytałam, gdy zauważyłam jak mi się wściekle przygląda.
- Jesteś okropna wiesz? - wstał gwałtownie, aż krzesło na którym jeszcze przed chwilą siedział poruszyło się po podłodze wydając okropny dźwięk.
- Dlaczego tak sądzisz? - również wstałam.
- Uderzyłem dziewczynę ogromnymi drzwiami, a ty mówisz że to dobrze? I co jeszcze? Może się jej należało? - podniósł na mnie głos wychodząc z zaplecza.
Co z tymi ludźmi jest nie tak? Jedni się w ogóle nie odzywają, drudzy krzyczą, a jeszcze inni mają cię gdzieś.
Przynajmniej jedna osoba mnie rozumie.
- Emma? - głos Louisa zabrzmiał w słuchawce mojego telefonu, na co uśmiechnęłam się słysząc jego głos.
- Emma, stało się coś? - zapytał pośpiesznie.
- Właściwie to tak.
- Em, możemy później pogadać? Jestem teraz na zebraniu i nie bardzo mogę gadać. Oddzwonię jak tylko znajdę czas. Kocham cię. - powiedział, a kilka sekund później w słuchawce zabrzmiał sygnał zakończonego połączenia.
Super, teraz też własny chłopak ma mnie gdzieś. Po prostu świetnie.


***


Gdy w końcu nadszedł koniec mojej zmiany udałam się na zaplecze po swoje rzeczy i w końcu byłam wolna.
Jutro na zajęcia, a za tydzień egzaminy i potem trzy miesiące wolnego.
Przez całą moją zmianę, Emily nie odezwała się do mnie ani jednym słówkiem, ale przecież się temu nie dziwię prawda?
Zauważyłam, że do Toma też mało mówiła, albo w ogóle nie mówiła. Posyłali sobie tylko urocze uśmieszki, a ja aż miałam mdłości na ten widok.
Louis dzwonił chyba z dwadzieścia razy do mnie. A ja za każdym razem odrzucałam połączenie. Nie chciałeś ze mną rozmawiać, gdy ja dzwoniłam to ja nie będę z tobą rozmawiać, gdy ty tego chcesz.
Wiem, że zachowuję się irracjonalnie, ale mógł wtedy wyjść na zewnątrz. Chociaż na pięć minut, myślę że jego pracownicy by zrozumieli że prywatne sprawy wzywają. Ale to jest właśnie Louis, nie przejmuje się innymi tylko swoim zapyziałym, grubym tyłkiem.
Szybko przebrałam się w swoje ubrania i wyszłam z kawiarni. Przed drzwiami stał czarny samochód chłopaka, a na przednim siedzeniu zauważyłam Louisa. Gdy tylko mnie zobaczył, jak wychodzę z kawiarni wysiadł z auta i z ogromnym bukietem czerwonych tulipanów podszedł do mnie.
Nie patrzyłam na niego, nie mogłam bo wiem że jakbym choć raz spojrzała w te jego piękne, niebieskie tęczówki mur który budowałam przez cały dzień pękłby za pomocą jednego spojrzenia.
- Emma, przepraszam cię. - powiedział, gdy ja patrzyłam w jeden punkt za jego plecami. Wydawało mi się to bardziej interesujące niż widok własnego chłopaka z pięknym bukietem kwiatów i stojącego przede mną ze smutną miną, którą już tak dobrze znam.
- Nie chciałem cię tak potraktować. Miałem tylko ważne spotkanie z nowymi klientami i nie mogłem go ot tak porzucić.
- Jasne, dla ciebie zawsze ważniejsza jest praca niż ja. - przerwałam mu, bo nie chciałam słuchać jego żałosnych przeprosin.
- Emma, jak możesz myśleć, że nie jesteś dla mnie ważna? Jesteś najważniejszą osobą w moim życiu i nie przestawaj nigdy w to wierzyć. Kocham cię najbardziej na świecie i nigdy nie przestanę, choćbyś chciała. - wypowiadając te słowa słyszałam jak głos mu się łamie.
Już wspominałam, że nie lubię jak faceci płaczą prawda? Ale ten chłopak należy do mnie i to co teraz właśnie powiedział pokazuje tylko jaki jest wrażliwy i broń Boże nie jest słaby. Louis nigdy nie był słaby, jest tylko bardzo wrażliwy i troszczy się o mnie jak najlepiej potrafi.
- Kocham cię. - wyszeptałam w końcu patrząc na jego zatroskaną twarz. Zbliżyłam się do niego i objęłam ramionami w pasie opierając głowę na jego torsie.
- Nie gniewasz się już? - zapytał obejmując mnie jedną ręką, bo w drugiej trzymał kwiaty.
- Troszeczkę.
- Co mam zrobić, abyś się już na mnie nie złościła? - zapytał, a ja podniosłam głowę do góry obserwując jego piękną twarz. Dwudniowy zarost zdobił jego brodę i muszę przyznać, że wyglądał w takim wydaniu jeszcze bardziej męsko i seksownie. Nie jak pan prezes, a młody, pełen energii chłopak. Mój chłopak.
- Pocałuj mnie. - nakazałam, a on uśmiechając się pod nosem pochylił się nade mną i zaczął muskać swoimi wargami moje.
Tego mi brakowało przez cały dzień. Czuć go przy sobie. Wiedzieć, że jest przy mnie gdy zajdzie taka potrzeba i mieć świadomość że zawsze mogę na niego liczyć. W każdej sprawie.
- Hmmm. - zajęczał, gdy oderwaliśmy się od siebie.
- To co robimy? Jedziemy do Ve, prawda? - zapytałam, gdy szliśmy do samochodu. Ja niosąc kwiaty, a Louis szedł za mną po czym otworzył mi drzwi od strony pasażera.
Zauważyłam, ze skrzywił się gdy wspomniałam o niej. Poczekałam, aż wsiądzie do samochodu abym mogła go spokojnie zapytać.
- Nie chcesz do niej jechać? - zapytałam zapinając pasy, a Louis odpalił silnik i wyjechał na ulicę.
- Nie o to chodzi. Mam po prostu mnóstwo pracy. - oznajmił, a ja zajęczałam.
Znowu tylko praca, praca i praca. Czy on żyje czymś innym oprócz tej cholernej pracy?
- A nie możesz popracować w szpitalu? Zawsze tak robiłeś. - zaproponowałam.
- Właśnie o to chodzi, że nie mogę. W domu mam papiery, które będą mi potrzebne. - oznajmił.
- To zróbmy tak. Zostawisz mnie w szpitalu i pojedziesz sobie do domu, a ja wrócę metrem albo autobusem. Co ty na to? - wiem, że moja propozycja nie przejdzie i Louis się na to nie zgodzi. Znam go już bardzo dobrze.
- Nie ma takiej opcji Em. Nie będzie sama jeździć po nocy. - oznajmił. A nie mówiłam? Zawsze tak jest. Jak chcę coś zrobić sama to on mi nie pozwala. Kontroler jeden.
- Liam po ciebie przyjedzie. - oznajmił i wybrał na telefonie numer chłopaka.
Po pięciu minutach uzgodnili, że Liam mnie odbierze ze szpitala i odwiezie do domu.
- Chciałam jeszcze wstąpić do rodziców na cmentarz i myślałam, że pójdziesz ze mną. - powiedziałam smutno, gdy Louis wjeżdżał na parking przed budynkiem szpitala.
- Pojedziemy jutro, dobrze?
- Jutro jest sobota i mam zajęcia jakbyś nie wiedział. - powiedziałam zirytowana tym, że zapomniał i wszystkie nasze wspólne plany zmienia, bo praca jest ważniejsza.
- Pojedziemy po twoich zajęciach. - oznajmił, a ja choć nie patrzyłam na niego wiedziałam, że przewraca oczami.
- Wiesz co? Jedź najlepiej do swojego biura zaszyj się tam na cały weekend. - powiedziałam wkurzona szarpiąc się z pasami, których nie mogłam odpiąć.
- Dlaczego taka jesteś? - zapytał uwalniając mnie z objęć pasów bezpieczeństwa.
- Jaka? Chcę tylko spędzić z tobą czas, to jest takie dziwne?
- Nie, po prostu staram się zrozumieć dlaczego wciąż jesteś na mnie zła i cały czas na mnie krzyczysz. - wyjaśnił.
Krzyczę? Jakim cudem?
- Ja nie krzyczę, a …
- Krzyczysz.
- Nie prawda!
- Widzisz? - wskazał na mnie palcem potwierdzając swoje wcześniejsze słowa.
- Dobra, jedź do swojej ukochanej pracy. - powiedziałam wysiadając z samochodu.
- Emma. - zajęczał i również wyszedł z samochodu.
- Em, zaczekaj. - wołał za mną, gdy ja pośpiesznym krokiem szłam w stronę drzwi.
- Spieprzaj. - odszczeknęłam wbiegając po schodkach.
Louis nagle chwycił mnie za ramię i odwrócił w swoją stronę.
- Przestań przede mną uciekać. - powiedział. - Postaram się skończyć wcześniej i przyjadę po ciebie o siódmej, dobra? - dodał, a ja pokręciłam głową.
- Nie.
- Dlaczego nie? Sama przed chwilą powiedziałaś, że chcesz abyśmy spędzali ze sobą dużo czasu a teraz gdy proponuję ci że przyjadę po ciebie to ty mówisz nie. Dlaczego?
Popatrzyłam w jego oczy i nie wiedziałam co mam powiedzieć. Zaskoczył mnie tą propozycją.
- Sama nie wiem. Czasem tak bardzo mnie wkurzasz, a czasem nie potrafię przeżyć kilku godzin bez ciebie. - wytłumaczyłam wzruszając ramionami.
- To jest właśnie miłość skarbie. - powiedział z uśmieszkiem, a moje serce radośnie zatrzepotało w piersi słysząc jego czułe określenie.
- Siódma? - zapytał na odchodnym.
- Siódma. - potwierdziłam, a Louis cmoknął mnie w czoło i na koniec powiedział, a raczej zażądał.
- Uważaj na siebie. - po czym wsiadł do samochodu i odjechał.
Żałowałam, że nie mógł ze mną zostać. Przecież zawsze ma ze sobą laptopa i mógłby popracować tutaj, w kawiarni tak jak zresztą robił zawsze, gdy ja siedziałam z Ve.
Ale dzisiaj coś musiało się stać, że nie mógł zostać. Albo faktycznie ma tyle pracy i potrzebne mu były jakieś papiery. Albo znów mnie okłamuje. A przysiągł mi, że nie będzie mnie już więcej okłamywał.
Weszłam do szpitala i od razu skierowałam się do windy posyłając miłej, starszej pielęgniarce przyjazny uśmiech.
Kilka minut później stałam już przed salą Ve. Nabrałam jak najwięcej powietrza w płuca i weszłam do środka.
A tam? Nie było nikogo łóżko Ve na którym dziewczyna zazwyczaj leżała było zaścielone.
Gdzie jest Ve? Chyba nie... umarła? Tego bym chyba nie przeżyła...
Szybko wybiegłam z sali i pognałam do kantorka pielęgniarek. Wyrzucałam z siebie zdania tak szybko, iż bałam się czy kobiety mnie w ogóle zrozumieją.
- Pani siostra została przeniesiona na zwykłą salę, ponieważ się obudziła. Można ją spokojnie odwiedzić. - poinformowała mnie młoda pielęgniarka, a ja odetchnęłam z ulgą. Ve nic nie jest, żyje. - Dzwoniliśmy, ale nie odbierała pani, więc czekaliśmy aż się pani pojawi i poinformujemy, że pani siostra się wybudziła. - dodała pielęgniarka wzruszając ramionami, a ja cicho podziękowałam.
Kobieta wytłumaczyła mi jak mam się dostać do sali Ve i już kilka minut szybkiego marszu stałam pod drzwiami.
Odetchnęłam głęboko i naciskając klamkę weszłam do środka. Sala na której znajdowała się Ve była cała w bieli. Było tam bardzo sterylnie i surowo, jak to sale w szpitalu.
Małe okna, małe łóżka i okropny zapach.
Ve leżała na łóżku przykryta białą pościelą. Leżała na plecach z nogami wyprostowanymi, a na jednej z nich widniał gips. Patrzyła w jeden punkt na suficie.
Do jej ręki przyczepiony był wenflon z kroplówką stojąca obok łóżka.
Nie wyglądała za dobrze. Pod oczami widniały ciemne kręgi, a gałki oczne były przekrwione, myślę że albo od płaczu albo po prostu zmęczenia.
Zazwyczaj dziewczyna była pełna życia, potrafiła mnie rozśmieszyć w najbardziej okropnych sytuacjach, a dziś? Leżała smutna i bez życia na szpitalnym łóżku ze zwichrowana psychiką.
Podeszłam bliżej niej, nie chciałam jej przestraszyć, więc powoli podchodziłam do jej łóżka. Dziewczyna mnie nie zauważyła. Nic ją nie interesowało tylko jakiś głupi punkcik na ścianie.
- Ve? - zapytałam, a wtedy jej ciało się poruszyło. Uniosła głowę znad kołdry i spojrzała na mnie.
- Em. - zaskrzeczała ledwie słyszalnym głosem. Podeszłam bliżej niej i złapałam za jej dłoń, którą do mnie wyciągała.
Była zimna, strasznie zimna.
- Nie płacz głuptasie. - zwróciłam się do niej, gdy zauważyłam że po jej policzkach spływają łzy.
- Tak bardzo cię przepraszam. - załkała. Usiadłam obok niej na łóżku i głaskałam powoli jej dłoń.
- Za co? Nie musisz mnie przepraszać. - wiedziałam, że zacznie mnie przepraszać za to wszystko, ale nie potrzebne to było bo już wszystko jest dobrze, a Ve żyje i to się teraz najbardziej liczy.
- Przepraszam, że się o mnie martwiłaś i że musiałaś przez to wszystko przejść. Tak bardzo cię kocham, a przeze mnie musiałaś przeżyć piekło. - powiedziała łamiącym się głosem.
- Przestań gadać głupoty, ciesze się że do mnie wróciłaś i nie przejmuj się ja już się tobą zajmę. - powiedziałam uśmiechając i klepiąc ją lekko w dłoń.
- Wiesz już prawda? - zapytała po kilku minutach ciszy panującej między nami.
- O czym? - zapytałam wytrącona z równowagi jej nagłym pytaniem.
- O nas. - wskazała najpierw na mnie, a potem na siebie.
- Chodzi ci o to, że jesteśmy siostrami? - zapytałam, a Ve przytaknęła. - Wiem, od niedawna. Louis mi powiedział. - dodałam.
- Louis to naprawdę dobry chłopak. Myliłam się co do niego ostatnio i za to też chciałam cię przeprosić, a jak Louis tutaj przyjdzie to też go przeproszę. - powiedziała, a ja pokiwałam tylko głową. Myślę, że chłopak bardzo chętnie przyjmie jej przeprosiny. Wiem, że nie za bardzo za nią przepada, ale może się polubią? Kto wie?
- Przyjdzie dziś? - zapytała wyrywając mnie z zadumy.
- Nie wiem, ale ma po mnie przyjechać więc mogę go poprosić żeby tutaj przyszedł. - oznajmiłam uśmiechając się, a Ve tylko kiwnęła głową.
- Nie przepada za mną prawda? Dlatego nie chciał mnie dziś odwiedzić? - zapytała smutno, a ja westchnęła.
- No co ty. Lubi cię po prostu ma trochę pracy do zrobienia i dlatego nie mógł ze mną tutaj przyjść. - uśmiechnęłam się przekonująco. - A opowiesz mi jak to było z .. no wiesz. - zaczęłam gestykulować i miałam nadzieję że Ve zrozumie co mam na myśli.
- Z naszą mamą? - zapytała. Kiwnęłam tylko głową nie mogłam wymówić jej imienia, bo zmieniłam całkowicie o niej zdanie. Okłamywała mnie przez te wszystkie lata i co najgorsze nie chciała i nie powiedziała mi o tym, że mam siostrę.
- Dlaczego mi nie powiedziałaś? - zapytałam prosto z mostu.
- Bo sama nie wiedziałam. Dopiero jak zaczęłaś spotykać się z Louisem to on zaczął węszyć i szukać informacji na twój temat to jak zobaczyłam jak nazywa się twoja mama i jakie jest jej panieńskie nazwisko przeraziłam się i nie wiedziałam jak mam ci o tym powiedzieć. - wyjaśniła przepraszająco.
Nie wiem co mam o tym myśleć. Z jednej strony cieszę się, że mam kogoś bliskiego i spokrewnionego ze mną, a z drugiej strony jestem kompletnie przerażona bo nie wiem jak mam się teraz zachowywać wobec Ve. Co mówić, jak postępować, jak… żyć.
- Jestem totalnie przerażona tym wszystkim. - powiedziałam cicho ściskając bardziej jej dłoń.
- Ja też, ale przejdziemy przez to razem co nie? - zapytała, a ja przytaknęłam.
Myślę, że teraz wszystko będzie szło dobrze i po naszej myśli.
- Ve a co z tym kolesiem, z którym mieszkałaś? - zapytałam, a Ve cała się zjeżyła słysząc moje pytanie.
- Skąd o tym wiesz? - wyrwała rękę z mojego uścisku. Czułam jak jej nastawienie wobec mnie się zmieniło. Z czułego i pełnego miłości, na wrogie i odpychające.
- Od ochroniarza Louisa. Nie gniewaj się na mnie, teraz jesteśmy siostrami więc możemy mówić sobie wszystko. - powiedziałam.
- Nie. Lepiej, żebyś o tym nie mówiła, ani nie myślała. To zamknięty rozdział i nie chcę o tym mówić. - powiedziała zamykając na chwilę oczy, jakby chciała wymazać obraz tego chłopaka z głowy.
- Ale Ve on mi chyba grozi. - szepnęłam spuszczając głowę w dół i wzdrygając się na samo wspomnienie grożenia mi.
- Jak to? Co ty mówisz? - Ve nagle się ożywiła i usiadła prosto patrząc na mnie ogromnymi oczami.
Opowiedziałam jej wszystko to co mi się przytrafiło.
Koperta ze zdjęciami w mojej skrzynce pocztowej, gdy wróciłam do domu wtedy gdy poznałam pierwszy raz rodziców Louisa. Potem ten list pod firmą Louisa. Ale teraz wszystko układa się w całość.
- Zaraz, przecież to oczywiste. - powiedziałam raczej sama do siebie niż do Ve. Wstałam z łóżka dziewczyny i zaczęłam przechadzać się po jej sali.
- Co jest oczywiste Em? - Ve wyraźnie zainteresowała się moją reakcją.
- Moja, znaczy się nasza ciotka czegoś ode mnie chce.
- Ciotka? Jaka ciotka? - zdziwienie na jej twarzy pokazywało, że dziewczyna faktycznie nie wie o co chodzi.
- Ciotka i jej syn czegoś ode mnie chcą. Teraz już wiem, że to oni. To oni cały czas mi grożą, a ja głupia oskarżałam ciebie o to. - zaśmiałam się z własnej głupoty. Że ja od razu nie skojarzyłam faktów i ich nie połączyłam ze sobą.
- Zadzwonię tylko do Louisa, dobra? - zapytałam i wyszłam z sali zostawiając zadumaną nad tą sprawą Ve.
Louis odebrał po dwóch sygnałach, a gdy usłyszał jaką nowinę mu przekazałam prawie spadł z krzesła i to dosłownie.
Powiedział, że przekaże tą sprawę ochronie i oni się już zajmą moją chorą psychicznie ciotką i jej durnym synalkiem.
Chłopak powiedział, że za chwilę po mnie przyjedzie jako że dochodzi już siódma wieczór. Nawet nie wiem kiedy ten czas tak szybko minął, a ja zrobiłam się strasznie głodna.
Gdy wróciłam do Ve, dziewczyna smacznie sobie spała. Pomyślałam, że drzemka dobrze jej zrobi po przyswojeniu tych wszystkich informacji, którymi ją dziś uraczyłam. Myślałam, że będzie to gorzej przeżywać, ale nie jest tak źle. Nie załamała się, a to już jest coś.
Wyszłam z powrotem na korytarz i pomyślałam, że zaczekam na Louisa przed wejściem do szpitala.
Chłodne powietrze owiało moją twarz, gdy przekroczyłam próg. Usiadłam na schodach i czekałam na chłopaka. Aby się nie nudzić wyjęłam telefon i zaczęłam z przeglądać zdjęcia. Nie mogłam uwierzyć ile ich się nazbierało przez kilka lat odkąd zaczęłam pracę w kawiarni.
Kilkanaście zdjęć z Ve, kilka z Tomem i jest nawet jedno z panią Jones. Pamiętam, gdy je robiłam. Wtedy podpisywałam umowę o pracę w jej gabinecie i cieszyłam się jak głupek, stąd na zdjęciu ten mój dziwny uśmiech.
Jest też kilka zdjęć Louisa. Tylko sama nie wiem kiedy ja je robiłam. Ale zaraz, jedno jest jak śpimy razem w łóżku. To znaczy ja śpię, a on robi to cholerne zdjęcie. Boże, jak ja wyglądam.
Moje włosy są rozwalone na całej poduszcze, a usta ułożone w dzióbek.
Dziwię się, że Louis może na mnie patrzeć gdy jestem w takim stanie. Przecież to jest okropne.
Nagle usłyszałam znajomy ryk silnika, a światła samochodu oślepiły moje oczy. Musiałam zamrugać kilka razy, aby normalnie widzieć. Usłyszałam głośne trzaśnięcie drzwiami i bieg kogoś w moją stronę.
- Wszystko dobrze? - zapytał Louis wbiegając po schodkach. Zaczął mi się uważnie przyglądać i nawet nie wiem kiedy wziął mnie w swoje ramiona i mocno do siebie przytulił.
- Loui coś się stało?
- Nie widziałaś, że ktoś chciał cię uderzyć od tyłu? - zapytał odsuwając mnie od siebie i przyglądając się uważnie mojej twarzy.
- Nie. - odpowiedziałam cicho przerażona myślą, że ktoś chciał zrobić mi krzywdę gdy siedziałam sobie spokojne na schodkach przed szpitalem.
- Chodź, chcę cię stąd zabrać. - powiedział, a ja szybko potaknęłam i zabierając torebkę z ziemi i trzymana przez Louisa za rękę biegłam w stronę samochodu.
Nie wiem kto to mógł być, ale mogę się tylko domyślać że to ktoś z moje porąbanej rodzinki.
Na szczęście jestem już bezpieczna przy boku Louisa i wiem, że przy nim mi nic nie grozi. Bo jest moim rycerzem na białym koniu, który zawsze i wszędzie mnie obroni.



_____________________________________________________________________________
No heeeej!
Na początek chciałam przeprosić, że tak długo nic nie dodawałam ale miałam ważne sprawy do załatwienia.
Zmiana uczelni, kierunku, masa papierów do załatwienia.
Jeżdżenie między jednym miastem, a drugim itd, więc mam nadzieję że mnie zrozumiecie :)

Co do rozdziału. wyszedł mi dość długi, ale to tak specjalnie :) 
Chciałam Wam jakoś zrekompensować czekanie na niego.
I mam nadzieję, że mi się to udało.
Ale to do Was należy ocenianie.

A jeśli macie jakieś pytania to zapraszam na ASKA TUUU albo TWITTERA: TUUU

5 komentarzy:

  1. Rozdział cudowny, jesteś super, dziękuję i czekam na następny...

    OdpowiedzUsuń
  2. Ale sie wystraszylam jak ktos chcial Em uderzyc.:o
    Co do tej Emily, podejrzana sprawa. Rozdzial ekstra ze dlugi :3 milo sie czytalo :3 weny zycze :3 :):)

    OdpowiedzUsuń
  3. Wode z muzgu mi robisz! Ve jest dobra, nie, jest zła, a jednak dobra, zła, dobra. Co w końcu?! Gorsze niż fiza. Serio. Rozdział przerażająco długi, Masakra. W dobrym sensie.oczywiscie. Zmęczona Jestem i trochę bredzę. Sto lat!
    Ola

    OdpowiedzUsuń
  4. Ale by się działo gdyby się okazało że ta Emily to zmarła dziewczyna Lou :P

    OdpowiedzUsuń
  5. Hej :D jestem w końcu, tak wiem ciągle tak mówię, ale ja naprawdę nie mam czasu ;(
    Rozdział jest super, ale ta Emily jest podejrzana. Raczej nie okaże się, że jest zmarłą dziewczyną Lou tak jak napisał anonimek, bo przecież on widział jak ona umiera i to byłoby niemożliwe żeby nagle zmartwychwstała :D
    Chyba że się mylę, ale ja uważam że to jest niemożliwe ;P
    Tak więc rozdzialik jest cudowny jak zawsze i z niecierpliwością czekam na kolejny! :)

    OdpowiedzUsuń