czwartek, 23 lipca 2015

TWITCAM!!!

W końcu nadszedł ten dzień, w którym zdecydowałam się zrobić swojego pierwszego w życiu twitcama.
Zapraszam wszystkich przed komputery o godzinie 17.
Tutaj jest link: http://twitcam.livestream.com/ghdmb
Mam nadzieję, że przyjdziecie i będziecie chcieli ze mną choć trochę pogawędzić :)
Do usłyszenia!

poniedziałek, 6 lipca 2015

INNA

Kochani, wracam z Inną. Jest to opowiadanie, które porzuciłam kilka miesięcy temu. Teraz postanowiłam do niego wrócić, ponieważ w mojej głowie pojawił się pomysł na dokończenie tej historii.
Mam nadzieję, że Wam się spodoba i zostaniecie ze mną do końca.
Tutaj macie link:


www.inna-liampayne-fanfiction.blogspot.com



Możecie także pisać o tym blogu na twiterze za pomocą #innaffpl

środa, 28 stycznia 2015

EPILOG (z innej perspektywy)

Louis patrzył na swoją piękną żonę śpiącą obok niego w wielkim łóżku. Jej długie rzęsy spoczywały na górze policzków, włosy rozsypane na poduszce przypominały brązową falę. Jest taka piękna, pomyślał. I moja, dodał po chwili. Obrączka, która przyozdabia aktualnie jego palec jest oznaką, że jest zakochany i ma przy sobie osobę którą mocno kocha.
Emma poruszyła się lekko na łóżku. Odetchnęła głęboko, a potem uniosła powieki. Rozejrzała się po pokoju, a gdy jej wzrok padł na Louisa uśmiechnęła się szeroko.
- Dzień dobry słonko. - przywitał się z nią pochylając się w jej stronę.
- Cześć. - odpowiedziała zaspanym głosem, gdy skończył ją całować.
Przypatrywał się jej, gdy rozciągała się na łóżku. Jak on ją kochał, jest idealna, jest tylko jego.
- Co dziś robimy? - zapytała kładąc się na boku i podpierając głowę na łokciu.
- A na co masz ochotę? - ułożył się w takiej samej pozycji jak ona.
Nie mogli oderwać od siebie oczu. On patrzył na nią, ona na niego przez kilka długich minut. Mogliby cały dzień tak leżeć i nic nie robić.
- Możemy dziś pójść na plażę? - zapytała po chwili ciszy panującej między nimi.
- Oczywiście, dla ciebie wszystko kochanie. - Louis cmoknął ją w czubek nosa i wstał z łóżka.
- Gdzie ty idziesz? - zapytała spanikowanym głosem.
- Po śniadanie dla nas, zaraz wracam. - oznajmił zakładając na siebie biały podkoszulek i krótkie spodenki.
- Zaczekaj, pójdę z tobą. Śniadanie w towarzystwie męża brzmi kusząco. - powiedziała wyskakując z łóżka i gnając w stronę łazienki
Dziesięć minut później trzymając się za ręce szli w stronę hotelu. Wynajęli domek na plaży podczas ich miesiąca miodowego w Durham, oddalonym od Londynu o jakieś cztery godziny drogi.
Emma odkąd tylko tutaj przyjechali uśmiecha się, widać że jest szczęśliwa, a Louis widząc swoją żonę zadowoloną, też sprawia wrażenie szczęśliwego. Natomiast w środku rozsadza go z bólu.
- Mam ochotę na naleśniki z owocami i bitą śmietana. - Emma przerwała czarne myśli Louisa, swoim radosnym głosikiem. Chłopak posłał jej lekki uśmiech ciesząc się, że dobry humor jej dopisuje.
Weszli do środka hotelu i witając się z paniami stojącymi za ladą udali się w stronę stołówki. Pachniało tam świeżo zaparzoną kawą, świeżymi bułkami oraz tym co Emma uwielbiała najbardziej – czekoladą. Za czekoladę to mogłaby oddać miliony, aby tylko jej skosztować.
Z talerzami wypełnionymi po brzegi usiedli w rogu i zaczęli jeść pyszne śniadanie. Emma wciągała naleśniki, aż jej się uszy trzęsły.
- Byłaś głodna. - zauważył Louis wskazując na jej pusty już talerz.
- I to jak. - zaśmiała się w odpowiedzi.
- Wiesz co Lou? - zapytała przysuwając się bliżej niego. Chłopak objął ją ramieniem i przysunął jeszcze bliżej siebie.
- Tak skarbie?
- Tak sobie pomyślałam, że jednak nie chcę iść na plaże. - wyjaśniła bawiąc się jego obrączką.
- Dlaczego? Pół godziny temu jeszcze chciałaś pójść, a teraz już nie? Co się stało?- zapytał unosząc jej podbródek w górę, tak aby na niego spojrzała.
- Wolę się nacieszyć tobą póki mamy na to czas. Bo potem to wiesz praca, obowiązki i tak dalej. - szepnęła mu do ucha. Jej policzki przybrały kolor dojrzałego buraka, a Louis już wiedział co dziewczyna ma na myśli.
- Chcesz powiedzieć, żebyśmy poszli do domku i no wiesz? Ten teges? - zaśmiał się całując ją lekko w ucho.
- Lou no, ja tu próbuję być w miarę poważna, a ty wszystko psujesz. - wkurzona Emma założyła ręce na klatce piersiową i z nadąsaną miną siedziała obok swojego męża, który tylko się z niej nabijał.
- No dobra, chodźmy. Zobaczymy co da się z tym zrobić napaleńcu jeden. - brunet zaśmiał się po raz kolejny dzisiejszego dnia. Popatrzyła tylko na niego, gdy stał z wyciągniętą ręką w jej kierunku. Złapała ją ochoczo i po chwili już oboje biegli przez plażę do domku i zabawiali się w to co Emma chciała.

***

Po powrocie z miesiąca miodowego, Louis i Emma wrócili do normalnego życia. Planowali przeprowadzkę, kupowali meble do nowego domu, ale też starali się spędzać ze sobą jak najwięcej czasu. Louis czuł się coraz gorzej. Miewał okropne bóle głowy, z nosa lała mu się krew. Nie dawał tego po sobie poznać, by Emma nie czuła się źle. Chciał, aby zapamiętała go radosnego, opowiadającego ciągle jakieś nieśmieszne żarty.
Ale w końcu nadszedł taki dzień, w którym nie mógł podnieść się z łóżka. Nie, to nie było lenistwo, to było wykończenie organizmu do takiego stopnia, że Emma musiała wezwać karetkę do ich domu.
I wtedy się zaczęło. Odwiedzanie Louisa w szpitalu, przesiadywanie tam dwadzieścia cztery godziny na dobę. Louis chciał, aby Emma zapamiętałą go uśmiechniętego, radosnego i takiego jakim był gdy się poznali. Starał się, nie zawsze mu to wychodziło, bo nie zawsze miał na tyle sił.
Do końca swoich dni został uśmiechnięty, nawet gdy nadeszła godzina jego odejścia uśmiech pozostał na jego twarzy. Taki właśnie był Louis. Takiego zapamiętała go Emma.
Nawet teraz, gdy chłopaka nie ma już pośród żywych, to i tak nawiedza swoich bliskich w snach i w ciągu dnia. Emma czuje jego obecność, wie kiedy Louis jest obok niej, bo miłości, pierwszej miłości nie da się ot tak zapomnieć i po prostu żyć z dnia na dzień, jakby nigdy nic się nie stało.
Louis wiedział, że jego historia tak się zakończy. Przeczuwał to odkąd tylko po raz pierwszy poczuł się źle. Choroba wróciła tak intensywna, że żadne leki, żadne operacje nie zdołałyby jej powstrzymać, a nawet całkiem usunąć z jego organizmu.
Cóż takie jest życie, raz wszystko jest dobrze, za drugim razem wszystko się psuje.
Życie Louisa i Emmy nie mogłoby być jeszcze bardziej doskonałe. Poznali się w nietypowej sytuacji, ale i tak oboje podjęli to ryzyko aby być ze sobą. Mimo, że oboje popełniali błędy, mnóstwo błędów, to i tak odnaleźli swoją drogę i trwali na niej dopóki jedno z nich nie odeszło.
Taka miłość nie zdarza się często. Pamiętajmy, że o miłość trzeba walczyć i o nią dbać inaczej nic z tego nie wyjdzie, a my będziemy nieszczęśliwi i smutni.


_________________________________________________________________________________________
Naszło mnie niedawno, aby napisać epilog do tego opowiadania z innej perspektywy. Nie wiem czy mi wyszedł, ale ocena należy do Was :)

niedziela, 21 grudnia 2014

EPILOG

Koniecznie włączcie sobie tą piosenkę w trakcie czytania:




Wirujące płatki śniegu spadały z nieba. Przyozdabiały zielony trawnik przed domem, a niektóre lądowały na moich czarnych rękawiczkach.
Cieszyłam się jak dziecko widząc biały puszek unoszący się w powietrzu. Opierałam się o barierkę stojąc na werandzie. Obserwowałam jak mój synek próbuje ulepić małe kulki ze śniegu, ale coś mu się to nie udaje. Śmiałam się w duchu widząc jego poczynania. Kolorowe, zapewne przemoknięte już rękawiczki na jego malutkich rączkach próbowały zrobić porządną kulkę, ale nie udało mu się to.
- Louis! - zawołałam głośno, aby chłopiec mnie usłyszał. Odwrócił małą głowkę przyozdobioną czapką i popatrzył na mnie błyszczącymi oczkami.
Uśmiechnął się widząc mnie, pomachał mi przez moment, a następnie wrócił do swoich prób ulepienia kulek.
Zeszłam powoli po schodkach i ruszyłam w jego kierunku. Ciążowy brzuch uniemożliwiał mi szybsze ruchy i różne czynności. Na przykład chciałabym uklęknąć obok Louisa, ale nie dałabym rady. Dlatego stanęłam nad nim i przypatrywałam się jego poczynaniom.
- Mamusiu pomożesz mi? - zapytał mały patrząc na mnie. Przyjrzałam mu się uważnie. Czerwone policzki od zimna, ciemne oczka i ten zadarty nosek, dokładnie taki sam jaki ma jego ojciec.
- Pokaż co tam masz. - powiedziałam wyciągając do niego obie dłonie.
Mały wstał na obie nogi i położył na moich rękach kupkę rozpadającego się śniegu. Może i niektórzy, a w szczególnosci mój syn, uznaliby to za kulkę śnieżną, ale ja zdecydowanie się z tym nie zgodziłam.
- Oj Louis, Louis. - pokręciłam głową z uśmiechem na ustach. - Nie tak się robi kulki ze śniegu. Jak cię uczył tata? - zapytałam Pokazałam malcowi jak prawidłowo lepić małe, ale wytrzymałe kuleczki.
- Popatrz. - wskazałam podbródkiem na swoje dłonie. - Musisz mocno ugniatać śnieg, aby ci się nie rozleciał. O tak, widzisz? - pokazałam małemu jak dokładnie należy je formować.
A gdy zrobiłam jedną, to aż podskoczył z radości.
- Widzisz? To nie takie trudne. - uśmiechnęłam się oddając Louisowi śnieżkę.
- Dziękuję mamusiu. - powiedział przytulając się do mnie.
- Nie ma za co skarbie, a teraz chodźmy do domu bo zaraz zamarzniemy. - oznajmiłam pocierając małe dłonie synka.
- Nieee jeszcze chwilę. - zajęczał patrząc na mnie błagającym wzrokiem.
- Jak tata wróci z pracy to pójdziecie jeszcze na chwilę, dobra? - zaproponowałam modląc się w myślach, żeby Louis się zgodził. A z tym było trudno, bo za każdym razem gdy coś nie szło po jego myśli to się wściekał.
Po chwili zastanowienia zgodził się, a ja aż radowałam się w środku że nie muszę własnego dziecka siłą zaciągać do domu.

***

Po obiedzie Louis bawił się w swoim pokoju, a ja odpoczywałam na kanapie w salonie. Czytałam właśnie bardzo dobry kryminał, a jak chciałam przewrócić kartkę na następną stronę, to z pomiędzy kartek wypadła biała koperta zaadresowana do mnie.
Łzy pojawiły się w moich oczach przypominając mi jak po raz pierwszy czytałam koślawe pismo Louisa.
A było to zaraz po jego pogrzebie. Pamiętam jak siedziałam w domu mojej cioci, przykryta kocem i cała zapłakana.



Rodzice Louisa, jego siostry, przyjaciele. Wszyscy którzy znali Louisa zgromadzili się dziś na cmentarzu niedaleko Londynu, aby pożegnać chłopaka. Wszyscy zamyśleni, smutni, pogrążeni w żałobie, opłakujący jego śmierć. A pomiędzy nimi ja. Rozdarta od środka, młoda dziewczyna, która właśnie utraciła połowę swojego świata. Jakaś część jej umarła i już nigdy nie wróci. To Louis, to Louis odszedł i już nigdy do mnie nie wróci.
Rozejrzałam się po wszystkich stojących obok mnie osobach. Niektórych widziałam po raz pierwszy w życiu, inni byli mi bardzo dobrze znani. Wszyscy tutaj znajdujący się ludzie znali Louisa, wiedzieli jakim był on wspaniałym człowiekiem. Jaki potrafił być uczciwy, jak potrafił zapewnić bezpieczeństwo i sobie i innym. Ale tylko ja wiedziałam jaki był w środku, jak zachowywał się gdy był poza firmą, jak się śmiał, jak małe zmarszczki pojawiały się wokół jego oczu, gdy się uśmiechał. Tylko ja. A teraz jego już nie ma i już nie wróci. Wiedziałam, że nadejdzie kiedyś taki dzień w którym albo on będzie żegnał mnie, albo ja jego. Ale nie pomyślałabym, że to nadejdzie tak szybko. Że Louis umrze kilka miesięcy po tym jak się pobierzemy, że spędzę z nim tylko pół roku w szczęśliwym małżeństwie, po czym on zniknie i zostaną po nim tylko wspomnienia.
Gdyby ktoś mi powiedział, że tak skończy się nasza historia nie uwierzyłabym mu. A prawdopodobnie wyśmiałabym go i powiedziała, że gada głupoty.
Ksiądz mówi coś o przebaczaniu, ale ja go wcale nie słucham. Patrzę tylko na brązową trumnę leżącą naprzeciwko mnie i nie mogę przestać wyobrażać sobie w niej Louisa. Czarny garnitur, czarny krawat, ubrany cały na czarno. Takiego go zapamiętam. Bladego jak ściana z zamkniętymi powiekami, bez tego błysku w oczach, w tych cholernie przeszywających mnie niebieskich tęczówkach.
Załkałam cicho. Ve stojąca obok mnie złapała mnie za dłoń dostarczając dzięki temu wsparcia. Drugą dłoń złapała moja ciocia. Obie stały obok mnie dodając mi odwagi, abym dała radę przez to przejść.
Dla każdego śmierć bliskich jest trudna. Niektórzy tydzień po śmierci tej osoby potrafią się pozbierać, innym potrzeba na to roku. Mi będzie potrzeba dużo czasu, aby wrócić do normalności. Już nic nie będzie takie samo jak przedtem, pomyślałam sobie. Łkałam cicho, a gorące łzy spływały mi po policzkach. Nie były oznaką tego, że jestem słaba, bo nie potrafię sobie poradzić z jego śmiercią. Raczej były oznaką tego, że bardzo za nim tęsknie i już nigdy go nie zobaczę. Z jednej strony cieszyłam się, że umarł. Bo przynajmniej nie męczył się już z chorobą. A z drugiej strony nie mogłam znieść, że ktoś mi go odebrał. Pod koniec swoich dni Louis nie tracił swojego zapału i użerania się ze mną. Potrafił kłócić się, oczywiście w żartach, ze mną o wszystko. Wiedziałam, że chciał abym pamiętała go takiego właśnie jak wtedy. Uśmiechniętego, żartującego, śmiejącego się ze mnie. Znałam go bardzo dobrze, wiedziałam że nabija się ze mnie nawet wtedy.
Leżał w szpitalu dwa miesiące zanim przyszedł jego koniec. Do końca byłam z nim. Szpital znałam jak własną kieszeń, niektórych pacjentów również. Starałam się jak mogłam, aby te ostatnie dni dla niego nie były smutne, ale ja raczej nie musiałam nic robić, bo to on sam aranżował żarciki.
Pamiętam jak kiedyś, gdy z samego rana do niego przyszłam zaczął opowiadać mi jakiś żart.
Nie skończył.
To był właśnie ten dzień, w którym niebo nade mną się załamało i od tamtej pory jest ciemne.
- Emmo pragniesz coś powiedzieć zanim pożegnamy Louisa? - zapytał mnie ksiądz. Popatrzyłam na wszystkich po kolei. Rodzice Louisa stali po mojej lewej stronie. Płakali, oboje, dziewczynki to samo. Przyjaciele Louisa, każdy z nich stał ze spuszczoną głową, ale mimo tego widziałam ich załzawione oczy.
- Oczywiście. - odpowiedziałam. Puściłam dłonie cioci i Ve po czym wyszłam przed szereg.
Odwróciłam się do nich przodem i oddychając głęboko zaczęłam mówić.
- Louis był wspaniałym człowiekiem. Do końca swoich dni potrafił utrzymać swój zabawny nastrój. Potrafił się uśmiechać, gdy było bardzo źle, gdy go bardzo bolało. Wiem, że robił to dla mnie, ponieważ nie chciał pokazać jak bardzo cierpi. Ale ja to widziałam, nie musiał nic przede mną ukrywać. Znałam go bardzo dobrze i wiedziałam kiedy jest źle, a kiedy nie. - przerwałam na chwilę nabierając w płuca jeszcze więcej powietrza. - Wiem, że większość z was nie znała go tak dobrze jak ja. - popatrzyłam na ludzi stojących przede mną. - Chcę tylko powiedzieć, że Louis był, a raczej jest i zawsze będzie w naszych sercach, bo był wspaniałym człowiekiem. I mimo tego, że już go nie ma ciałem wśród nas, zawsze zostanie duchem tutaj. - wskazałam na lewą stronę swojej latki piersiowej. Spojrzałam na rodzinę Louisa. Każdy wpatrywał się we mnie smutnymi oczami, ale jednocześnie dziękował za to że podjęłam się, tego by coś powiedzieć.
Wróciłam na swoje miejsce i obserwowałam jak trumna z ciałem Louisa znika z moich oczu opadając coraz dalej w dół grobu.
Już nie płakałam. Nie miałam już łez. Cieszyłam się tylko z tego, że spotkałam go w tym parku jadąc do pracy. Cieszyłam się, że to on na mnie wpadł. Że potem nie zrezygnował i walczył o mnie i dla mnie. Dla mnie nie przegrał z chorobą, a wygrał. Bo on zawsze był i będzie moim bohaterem.
Po uroczustości wróciłam razem z Ronem i ciocią do ich domu. Mieszkałam tam odkąd Louis trafił do szpitala. Jakoś nie mogłam się przemóc, aby wrócić do naszego domu. Za bardzo przypominał mi on o Louisie.
- Em, zrobić ci coś do jedzenia? - zapytała ciocia z troską wymalowaną na twarzy. Widziałam po zmarszczce między jej brwiami jak się o mnie zamartwia.
- Nie ciociu dziękuję. - potarłam jej ramię. - Pójdę się położyć. - dodałam po chwili i ruszyłam w stronę schodów prowadzących na górę. Ale zanim tam dotarłam ciocia mnie zawołała.
- Poczekaj. Liam dał mi to, bym tobie przekazała. - ciocia wyciągnęła z torebki białą kopertę, po czym wręczyła ją mnie. Zdziwiłam się co takiego w niej może być i dlaczego to Liam dał ją cioci.
- Liam nie zdążył ci go dać, dlatego poprosił mnie o przekazanie. - wyjaśniła.
Kiwnęłam tylko głową i zabierając list ze sobą do pokoju ruszyłam schodami na górę.
Zaraz po zamknięciu drzwi zapaliłam lampkę nocną stojącą na stoliku obok łóżka. Ściągnęłam buty i usiadłam pośród poduszek na środku łóżka przykrywając się kocem. Skrzyżowałam nogi w kolanach i trzymając kopertę w dłoniach zastanawiałam się czy powinnam ją teraz otworzyć. Wiedziałam, że to list od Louisa. Bałam się tylko jednego, że rozpłaczę się na tyle że nie będę mogła dokończyć go czytać.
Po chwili jednak rozerwałam kopertę i wyjęłam z niej białą kartkę.
Rozłożyłam ją na moich kolanach i oddychając głęboko zaczęłam czytać.

Kochana Em,
jeżeli czytasz ten list to oznacza tylko jedno że mnie już nie ma wśród żywych. Wiem jak bardzo we mnie wierzyłaś, wiem też że do końca miałaś nadzieję na to że ja jednak wyzdrowieję. Otóż ja czułem, że zbliża się mój koniec.Dlatego postanowiłem napisać dla Ciebie ten list. Wiesz, że nie jestem dobrym pisarzem. Zawsze wolałem mówić to co do Ciebie czuje, bo wiem że wyglądałoby to na bardziej szczere niż napisane na kartce. Ale uznałem, że mówiąc mogę czegoś zapomnieć Ci powiedzieć, a jeśli spiszę to na kartce na pewno nie zapomnę.
Więc od czego by tu zacząće. Może na początku powiem, że cię kocham. Tak, kocham cię najmocniej na świecie i nigdy nie przestanę. Zawsze będę z Tobą mimo że nie będziesz mnie widzieć. Nawet teraz cię obserwuję, gdy czytasz ten list. Nic się nie zmieniłaś, nadal jesteś piękna, nawet zapłakana i smutna.
Pamiętasz jak mówiłem, że będę cię kochał do końca świata i o jeden dzień dłużej? Kłamałem, zawsze będę cię kochał, mimo że nie ma mnie już wśród żywych. Chciałem żebyś wiedziała niektóre rzeczy nigdy się nie zmienią. Na przykład to, że chcę abyś była szczęśliwa. Wiem, że wydaje ci się że teraz to niemożliwe, ale za niedługo cały smutek cię opuści i spojrzysz na świat z całkiem innej perspektywy. Mam tylko jedną prośbę i obiecaj mi, ze ją spełnisz. Bądź szczęśliwa. Proszę znajdź sobie kogoś kto pokocha cię równie mocno jak ja ciebie i będziesz mogła z nim spędzić resztę życia. Nie będę zazdrosny, jak to miałem w zwyczaju. Będę szczęśliwy widząc ciebie uśmiechniętą i nie myślącą o smutku i przykrych rzeczach.
Błagam Cię Em, bądź szczęśliwa, tylko o to jedno cię proszę.
Twój na zawsze,
Louis


- Oczywiście Lou, będę szczęśliwa. Obiecuję. - szepnęłam w przestrzeń tuląc do siebie list. Zamknęłam na chwilę oczy i nagle poczułam jakby jakiś podmuch wiatru zawiał w moją stronę.
Popatrzyłam w stronę drzwi – zamknięte. To samo z oknami. Uśmiechnęłam się tylko do siebie wiedząc jedno.
- Do zobaczenia Louis. - szepnęłam w przestrzeń zdając sobie sprawę, że to Louis mnie odwiedził.


***

Łzy spływały po moich policzkach, gdy po raz kolejny przypomniałam sobie tamten dzień. Od tamtej pory nic już nie było takie samo. Spełniłam prośbę Louisa, wyszłam za mąż za człowieka który mnie naprawdę kocha. Rzecz jasna ja jego również. Mam z nim dwójkę dzieci – pięcioletniego Louisa, a za trzy miesiące przyjdzie na świat nasza córka – Lily.
Przeprowadziliśmy się krótko po ślubie, sześć lat temu, do Manchesteru. Przejęłam od pani Jones kawiarnię w tym pięknym mieście i stałam się kierowniczką. Po jakimś czasie kobieta przepisała na mnie lokal i od tamtej pory jestem jej jedynym właścicielem.
Jeżeli chodzi o moich przyjaciół i rodzinę, to Ve z Liamem wyjechali do Stanów Zjednoczonych, chłopak dostał bardzo dobrą propozycję pracy w dużej firmie zajmującej się finansami. A Ve jest aktualnie w ciązy z bliźniakami. Rozmawiamy często przez internet ze sobą, można śmiało powiedzieć, że utrzymujemy ze sobą stały kontakt.
Harry z Ash mieszkają w centrum Londynu. Chłopak został aktorem, skończył londyńską szkołę aktorską i razem z Ash prowadzą teatr, w którym uczą młodych, ambitnych ludzi aktorstwa. Adoptowali słodką dziewczynkę o imieniu Susan, która jest oczkiem w głowie Harry'ego.
Zayn i Perrie pobrali się rok po śmierci Louisa. Okazało się, że dziewczyna jest w ciąży. Ślub był kameralny, tylko dla rodziny i przyjaciół. Teraz mieszkają pod Londynem, kupili wielki piękny dom i są szczęśliwi.
Niall jak to Niall, w końcu znalazł tę jedną jedyną. Narazie nie planują niczego konkretnego. Żyją razem, są obrzydliwie szczęśliwi.
A co u cioci Mary? Trzyma się świetnie, wygrała z rakiem. Teraz pomaga innym uporać się z chorobą i idzie jej to świetnie. Postanowiła założyć fundację wspierającą ludzi z rakiem imieniem Louisa Tomlinsona.
Po śmierci chłopaka sprzedałam nasz dom. Wiedziałam, że nie będę mogła w nim mieszkać sama, bo za bardzo by mi o nim przypominał. Dlatego wystawiłam go na sprzedaż, a pieniądze oddałam na fundację cioci, aby kobieta miała od czego zacząć. Myślę, że Louis by się nie pogniewał, a nawet były ze mnie dumny za podjęcie takiej decyzji.
Jestem z nimi wszystkimi w stałym kontakcie. Korespondujemy ze sobą, wysyłamy sobie kartki na święta. Cieszę się, że nie zapomneiliśmy o sobie, że dalej się przyjaźnimy, a śmierć Louisa nic nie zmieniła między nami, ani to że mieszkamy teraz w innych miastach, czy krajach.
Cieszę się, że każdemu z nas życie poukładało się tak jak się poukładało. Że każdy jest szczęśliwy, że nie obawia się co przyniesie przyszłość.
- Tata przyjechał! - wykrzyknął Louis zbiegając ze schodów. Szybko schowałam list do koperty, a później do książki.
Wiedziałam, ze będzie on bezpieczny akurat tam, bo mój mąż nie lubi czytać kryminałów.
Powoli i ostrożnie wstałam z kanapy. Louis stał już przed drzwiami i czekał na swojego tatę, który parkował samochód na podjeździe.
- Tatuś.- mały aż skakał z radości widząc jak Eric wchodzi do domu. Ściągnał buty i od razu po wejściu wziął w swoje ramiona małego. Młody, aż wydał z siebie pisk gdy Eric zaczął podrzucać go do góry.
Śmiałam się widząc ich takich szczęśliwych i uśmiechniętych. Louis był cały czerwony od śmiechu, a na ustach Erica zagościł ogromny uśmiech od ucha do ucha.
Są tacy do siebie podobni, te same dołeczki w policzkach, gdy się uśmiechają, ten sam błysk w oczach gdy coś im się spodoba, te same gesty dłońmi gdy coś robią, mają nawet takie same nosy i kolor włosów. Louis to całkowite odbicie Erica, za czasów gdy był mały.
- Jak się ma dziś moja rodzinka? - zapytał Eric, gdy już przestał „torturować” małego Louisa.
- Wspaniale. - odpowiedział mu z entuzjazmem młody i wszyscy zaczęliśmy się śmiać.
- A jak moja córka? - zapytał wypuszczając z ramion już kręcącego się syna.
- Bardzo dobrze, daje o sobie dziś znać. - odpowiedziałam, gdy Eric położył dłoń na moim brzuchu, a mała Lily zaczęła się poruszać. Chyba wyczuła że tatuś wrócił i czas się z nim przywitać, pomyślałam.
- A jak w pracy? - zapytałam gdy cała nasza czwórka znalazła się w kuchni.
Eric nalewał sobie jeszcze ciepłej zupy do talerza, a my z Louisem siedzieliśmy przy stole. Chłopiec rysował coś na białej kartce papieru, a ja obserwowałam jak mój mąż z gracją porusza się po kuchni. Nic się nie zmienił od tych sześciu lat. Nadal jego oczy są tak bardzo hipnotyzujące jak za pierwszym razem, gdy go spotkałam.
Po chwili usiadł obok mnie i zaczął jeść obiad.
- Chciałbym już święta, bo mógłbym w końcu odpocząć i nacieszyć się wami. - oznajmił chwytając mnie za dłoń.
- Jeszcze tylko dwa tygodnie tatuś. - oznajmił Louis nie patrząc na nas. Skupiony był na swoim rysunku.
- Widzisz tyko dwa tygodnie. - zaśmiałam się cicho wzruszając ramionami.
- Pojedziemy do cioci Mary, prawda? - zapytałam, aby potwierdzić nasze plany na najbliższe święta.
- Oczywiście, tak jak ustaliliśmy wcześniej. - odpowiedział marszcząc brwi. Widziałam po nim, że coś nie gra.
- Coś nie tak? - zapytałam, gdy puścił moją dłoń i poszedł dolać sobie zupy.
Westchnął tylko głęboko stojąc odwrócony do mnie plecami.
- Będziesz chciała odwiedzić rodziców Louisa? - zapytał dalej stojąc odwrócony do mnie tyłem.
- Chyba tak, a czemu pytasz?
- Tak dla pewności. - wrócił do stołu. Nie odezwał się już do mnie ani słowem. Dlatego postanowilam poobserwować mojego synka jak skrobie coś na kartce papieru.
- Em, nie gniewaj się na mnie. - powiedział, gdy wieczorem zasiedliśmy przed telewizorem. Louis spał już od godziny wymęczony zabawą ze swoim tatą na śniegu.
- Nie gniewam. Po prostu nie wiem dlaczego tak dziwnie reagujesz, gdy wspominamy Louisa. - wyjaśniłam przeskakując bez celu po kanałach w telewizorze.
- Po prostu jest mi źle z tym, że za każdym razem gdy powiemy coś na jego temat ty zamykasz się w sobie i nie chcesz ze mną porozmawiać. - wyjaśnił kładąc dłoń na moim udzie.
- To nie o to chodzi, że ja nie chcę z tobą porozmawiać. Po prostu to dla mnie zbyt bolesne, aby o nim z tobą rozmawiać. Nie chcę tego robić, jest dobrze tak jak jest i proszę nie zmieniajmy tego. - poprosiłam kładąc swoją dłoń na jego.
- Ale proszę pamiętaj, że zawsze jestem obok i jeśli będziesz chciała porozmawiać, albo się wyżalić zawsze jestem do twojej dyspozycji, dobrze?
Kiwnęłam tylko głową i ułożyłam ją na jego ramieniu. Eric objął mnie i przytulił do siebie. Przejął pilot od telewizora i przeskakiwał po kanałach dopóki nie znalazł interesującego nas filmu.
Uwielbiałam takie dni, gdy siedzieliśmy razem w ciemnym pokoju i przytuleni do siebie patrzyliśmy w ekran telewizora.
Louis w liście prosił bym była szczęśliwa, żebym znalazła sobie mężczyznę który da mi szczęście. Eric właśnie mi je dał. Ofiarował mi dwa najważniejsze w moim życiu szczęścia. Jedno śpi na górze, drugie również śpi spokojnie w moim brzuchu.
Jest tak jak chciałeś Louis. Jestem szczęśliwa, bo wiem że ty również jesteś szczęśliwy i opiekujesz się nami każdego dnia. I za to ci dziękuję. Powiedziałam to do siebie w myślach wiedząc na sto procent, że tak właśnie jest. Że Louis gdzieś tam u góry patrzy na nas i cieszy się, że znalazłam swoje szczęśliwe zakończenie i że podjęłam to ryzyko aby być szczęśliwą.
A to wszystko dzięki niemu, dzięki chłopakowi z niebieskimi oczami, który wtargnął w moje życie i zawsze będzie w nim jedną z najważniejszych osób.





KONIEC




________________________________________________________________

No to teraz już mogę płakać :")
Skończyłam właśnie swoje drugie opowiadanie w ciągu 1,5 roku.
Chciałam Wam podziękować za to, że byliście ze mną w tym okresie.
Wszystkim! 
Chciałam również przeprosić za to, że rozdziały nie pojawiały się często, a tylko raz w tygodniu w ostatnim miesiącu.
Przepraszam również za to, że czasem byłam nie miła dla Was, że wymuszałam komentarze, że groziłam że usunę bloga. Ale to wszystko przez to, że ja tak czasem mam. Mam dziwne dni, gdy wszystko mnie irytuje. Dlatego przepraszam.
Pragnę jeszcze podziękować wszystkim za to, że byliście tutaj ze mną.
Może i nie wszyscy się udzielali w postaci komentarzy, ale dziękuję Wam że po prostu tutaj wchodziliście i czytaliście moje wypociny.
Co do samego epilogu.
To przyznam szczerze, że od jego połowy płakałam.
A gdy go poprawiałam łzy leciały mi ciurkiem po policzkach.
Nigdy w siebie nie wierzyłam, możecie mi uwierzyć. Ale odkąd zaczęłam pisać moje pierwsze opowiadanie stałam się pewniejsza siebie i swojego zdania.
Zmieniłam się i to na lepsze, a wszystko dzięki One Direction :)
Jak kiedyś ich spotkam podziękuję im za to!
Na koniec powiem jeszcze tyle, że nigdy bym się nie spodziewała że dotrę tak daleko. Szczerze przyznam, że jak byłam w połowie tego opowiadania miałam moment załamania. Chciałam usunąć blog, nie pisać już w ogóle. Ale pomyślałam sobie: dlaczego mam to robić, skoro przynosi mi to ogromną radość. I zostałam tutaj i chyba było warto :)
Jeszcze raz Wam dziękuję za wszystkie słowa mnie dopingujące i dające kopa w tyłek i wiarę w siebie.
Mam już pomysł na następny blog, więc jeśli będziecie chcieli jeszcze poczytać coś mojego to zapraszam tutaj po nowym roku.
Pojawi się notka z adresem bloga.
Nie chciałabym stracić z Wami kontaktu, więc jeśli ktoś chciałby ze mną pogadać, tak po prostu, na luzie nawet, zapraszam na aska bądź twittera :)
Nie lubię się żegnać, ale jak na razie muszę.
Do zobaczenia w przyszłym roku :)
I wesołych świąt i udanego, szalonego sylwestra :)

niedziela, 14 grudnia 2014

ROZDZIAŁ 45.

To już dziś. Dziś oświadczymy wszystkim, że pragniemy się pobrać i że Louis kupił dla nas piękny i wielki dom za miastem. Jestem ciekawa jak reszta zareaguje. Mogę się domyślać, że Ve będzie mnie przeklinać do końca życia, za to że nic wcześniej jej nie powiedziałam. Nie wiem jak z resztą, ale mam tylko nadzieję, iż będą się cieszyć razem z nami.
Od rana razem z Louisem, jego mamą oraz siostrami przygotowujemy różne smakołyki, miejsce do tańczenia oraz do swobodnej rozmowy. Taras, o którym mówił mi Louis jest naprawdę ogromny. Wchodzi się do niego po schodkach, które o dziwo znajdują się w salonie. Nigdy ich nie zauważyłam, jakoś nie specjalnie rzucały się w oczy.
Po prawej stronie, zaraz od wejścia, stoi długi stół z chyba z dwudziestoma miejscami do siedzenia.
Po lewej znajduje się miejsce z grillem, a naprzeciwko od wejścia mieści się duży basen, z przejrzystą jak niebo w lecie, wodą. Idealne miejsce na spędzanie ciepłych, letnich nocy z dobrą książką i kakaem.
Wszędzie gdzie tylko znajduje się kawałek wolnego miejsca stoją kwiaty. Nie są one tego samego typu, każdy jest inny i to dodaje temu miejscu uroku.
Za basenem jest kawałek, dość spory kawałek do tańczenia. Obok stoi ogromna wieża stereo. Widać, że Louis urządzając to miejsce pomyślał o wszystkim.
Naprawdę to wszystko tworzy niesamowity klimat, aż nie chce się stąd wychodzić.
Popatrzyłam na nasze dzieło, jakim był stół zapełniony przekąskami. Zdecydowałyśmy się na małe kanapeczki z różnymi, smacznymi sosami i warzywami, do tego dodałyśmy jeszcze krakersy z dodatkami i kilka sałatek. Dodatkowo napoje i miseczki z orzeszkami, paluszkami i chipsami. Byłam z nas dumna, że w tak krótkim czasie udało nam się to wszystko przygotować.
Na szczęście nie zostałam z tym sama, bo pomagały mi mama Louisa i Lottie. Reszta dziewczynek pojechała z Louisem do sklepu po rzeczy potrzebne do grilla. Stwierdziliśmy wspólnie, że tak będzie najlepiej i przynajmniej nie będzie przy tym za dużo roboty.
Nie wszyscy, których zaprosiliśmy potwierdzili przyjście. Na pewno pojawią się Liam z Ve, Harry z Ash, Zayn z Perrie. Niall ma przyjść sam. Powiedział, że nie przyprowadzi swojej wybranki serca, ponieważ nie chce się z nią dzielić jedzeniem, ale tak naprawdę wiem że blondyn jeszcze takowej nie poznał. Na niego też kiedyś przyjdzie pora, pomyślałam sobie wtedy.
Co do cioci i Rona, to nie dali mi znać czy przyjdą czy nie. Chciałabym aby przyszli, ale wiem że ciocia może nie czuć się dobrze i nici z wyjścia z domu. Ale jeszcze żyję nadzieją iż przybędą.
- Gdzie ten Louis się podziewa? - pani Jay zapytała samą siebie spoglądając na zegarek. Siedziałyśmy właśnie przy stole na tarasie pijąc przepyszną herbatę owocową.
- Już powinien być. - odpowiedziałam upijając łyk z kubka. Pierścionek, który niedawno dostałam od Louisa, a raczej od jego mamy, pięknie przyozdabiał mój palec.
Cieszyłam się, że w końcu dobrze się dogaduję z jego rodziną, bo jak wiemy początek naszej znajomości nie był owocujący i od tamtej pory myślałam, że już nigdy się nie dogadamy ale teraz jest całkiem inaczej. Pomagamy sobie, gdy przyjdzie taka potrzeba, rozmawiamy gdy mamy problem. Cieszę się, że ich mam i że przede wszystkim mam Louisa.
- Chyba przyjechali. - zauważyła Lottie podnosząc głowę znad ekranu swojego telefonu i unosząc palec wskazujący w górę. Przez cały czas, gdy odpoczywałyśmy po ciężkiej pracy, dziewczyna nie odłożyła urządzenia choćby na sekundę. Domyślałam się, że pisała z Matty'm. Nie poznałam go jeszcze, ale Louis raz go widział. Zaprosił go na dzisiaj, więc mam nadzieję bliżej gościa poznać. Myślę, że będzie tak samo fajną osobą jaką jest Lottie.
-Mamuś, mamuś popatrz co nam Louis kupił. - jedna z bliźniaczek wbiegła na taras z ogromną czekoladą w ręce.To samo druga, a na końcu Fizzy.
- Louis no. Nie zjedzą teraz kolacji. - jęknęła pani Jay, gdy tylko Louis pojawił się u szczytu schodów.
- Należało się im. Doradziły mi co mam kupić i jak postępować z kobietami. - wyjaśnił Louis mrugając do swoich sióstr. Stanął za moim krzesłem i oparł się łokciami na oparciu.
Popatrzyłam w górę, dostrzegłam że przygląda mi się z tym samym błyskiem w oczach, wtedy gdy po raz pierwszy go spotkałam.
Odwzajemniłam uśmiech. Chłopak przybliżył swoją twarz do mojej i cmoknął mnie w usta.
Smakowały miętą, po postu idealnie.
- Jak postępować z kobietami? - zapytałam wprost w jego usta, gdy się odsunął.
Kiwnął tyko głową.
- Zobaczysz wieczorem. - oznajmił mrugając do mnie kokieteryjnie.
Otworzyłam szeroko oczy ze zdziwienia, nie mogąc uwierzyć w jego słowa. Ten chłopak wcale nie przypominał mojego Louisa, ale szczerze to podobało mi się to.
- O której przychodzą goście? - zapytała pani Jay wstając od stołu.
Louis popatrzył na zegarek zawieszony na jego nadgarstku i odpowiedział.
- Za godzinę. - również wstałam. Chciałam umyć kubki w kuchni na dole, ale gdy zaczęłam je zbierać ze stołu chuda ręka mnie powstrzymała. Podążyłam wzrokiem za ich właścicielem i dostrzegłam błękitne oczy pani Jay.
- Emma idziesz ze mną. - oznajmiła biorąc ode mnie naczynia i wciskając je Louisowi. - A ty się tym zajmij. - rozkazała, a następnie chwytając mnie za rękę pociągnęła mnie na dół.
- Mam coś dla ciebie. Mam nadzieję, że się spodoba. - powiedziała, gdy zamknęła drzwi od sypialni. Położyła jakieś duże pudło na łóżku i ruchem podbródka pokazała że mam je otworzyć. Podeszłam niepewnie i trzęsącymi się rękoma uchyliłam wieko. Moim oczom ukazała się śliczna, biała sukienka koktajlowa. Wyjęłam ją z pudełka i wyciągnęłam na szerokość swoich ramion i oczu. Była piękna, cała biała, a materiał na ramionach był obszyty koronką.
- Jest piękna, dziękuję. - powiedziałam ze łzami w oczach odkładając ją ostrożnie na łóżku i podchodząc do pani Jay. Przytuliłam się do niej bardzo mocno. Ona objęła mnie swoimi ramionami i także przytuliła. Czułam się tak jakbym właśnie tuliła się do własnej mamy. Bardzo mi jej brakowało,a ostatnimi czasy naprawdę bardzo.
- Nie masz za co dziękować skarbie. Jesteś z moim jedynym synem i sprawiasz że się uśmiecha i jest przy tobie szczęśliwy. To ja powinnam tobie dziękować za to co dla nas robisz. Bo robisz naprawdę dużo. Gdyby nie ty. - wskazała na mnie, gdy odsunęłam się od niej. - Wspaniała dziewczyno już prawdopodobnie nigdy nie zobaczyłabym mojego syna. - rozpłakała się mówiąc ostatnie słowa. Zrobiło mi się jej szkoda. Może i nasze stosunki na początku nie były idealne, ale teraz widzę że ta kobieta ma dobre i serce i chce dla swoich dzieci to co najlepsze.
Wiem, że na początku mnie nie znała i mogła sobie pomyśleć że spotykam się z Louisem tylko dla jego pieniędzy, a nie dlatego że coś do niego czuje. Ale to już jej wybaczyłam. Nie znała mnie na początku, teraz poznała mnie nieco bliżej i już wie że jestem normalna i nie zależy mi na pieniądzach Louisa, a na nim samym.
- Chciałam ci tylko powiedzieć, że naprawdę ślicznie razem wyglądacie. To jak on na ciebie patrzy, widać że naprawdę cię kocha. - zauważyła, a ja zaczerwieniłam się. Dziwnie było usłyszeć takie słowa od matki własnego narzeczonego. ale z drugiej natomiast strony miłe to było, bo widać że kobieta zauważa takie rzeczy i się z nich cieszy.


***

Godzinę później czekaliśmy z Louisem i jego rodziną na przyjście gości.
Tata chłopaka dołączył do nas, nie było go wcześniej bo załatwiał jakieś ważne sprawy i dopiero teraz mógł do nas dołączyć.
Louis, gdy mnie zobaczył gdy zeszłam wraz z jego mamą na dół aż zaniemówił. Nie mógł wydusić z siebie ani jednego słowa. Była to scena ja z filmów. Zawstydzona i zakochana w swoim chłopaku dziewczyna ubrana w piękną sukienkę wchodzi do sali pełnej ludzi. On zakochany i oszołomiony widokiem swojej ukochanej zapomina jak się mówi. Tak właśnie wyglądało gdy zeszłam na dół.
Po tym jak podeszłam do niego dostałam kilka pozytywnych komentarzy i komplementów na swój temat. Zauważyłam również, że i Louis się przebrał. Nie miał już na sobie krótkich spodni i luźnej koszulki, a dżinsowe spodnie i biała koszulę. Wyglądał jak normalny, młody chłopak, a nie jak dyrektor ogromnej firmy.
Gdy wszyscy wspólnie rozmawialiśmy na różne tematy nagle rozległ się dźwięk dzwonka do drzwi. Louis szybko pobiegł sprawdzić kto to przyszedł. Okazało się, że cała paczka przyjaciół chłopaka przyjechała.
Głośno się śmiejąc i wykrzykując jakieś pojedyncze słowa wpadli do mieszkania. Zaczęliśmy się z nimi witać. Oczywiście dziewczyny zachwycały się nad moją sukienką i pytały gdzie ją kupiłam. Ja natomiast wyjaśniłam, iż dostałam ją od pai Jay, a one przyznały że kobieta ma bardzo doby gust.
One też niczego sobie wyglądały. Ve miała krwisto czerwoną sukienkę nad kolano, która była tak obcisła że widać było jej żebra, do tego dobrała czarne szpilki i czerwoną szminkę. Wyglądała jak milion dolarów.
Perrie wyglądała cudownie w różowej, zwiewnej sukience na cienkich ramiączkach i zarzuconym na to białym sweterku oraz białym balerinkach.
Ashley przeszła samą siebie. Ścięła długie blond włosy, które teraz sięgały jej do ramion.
Ubrana w mała czarną prezentowała się naprawdę genialnie. Dziewczyna przeszła niezłą metamorfozę i jak widać po oczach Harry'ego, które ciągle skanowały jej ciało podobało się mu to.
- Dobra, jak już wszyscy się ze sobą obściskali. - Louis wskazał na Nialla, który przytulał się do bliźniaczek na przemian. - Zapraszam na górę, na ucztę. - dodał wskazując palcem na schody prowadzące na taras.
Wszyscy przepychając się ze sobą ruszyli na górę. Ja natomiast patrzyłam jeszcze przez chwilę na zamknięte drzwi mając nadzieję że jednak ciocia przybędzie. Ale chyba łudziłam się, wierząc iż dziś ja zobaczę.
- Em chodź. - Louis podszedł do mnie. Złapał mnie za ramię przysunął bliżej siebie.
- Ona nie przyjdzie. - powiedziałam smutno patrząc mu prosto w oczy.
- Może jednak przyjdzie. - wiem, że chciał mnie pocieszyć ale ni jak mu to wyszło.
Pokręciłam tylko głową nie wierząc w jego słowa. Może ciocia poczuła się źle i dlatego i chnie ma.
- Może powinnam zadzwonić? - zapytałam patrząc na niego z nadzieję, że może poprze ten pomysł.
- Jeśli chcesz? - nie wiem czy mi się zdawało, ale Louis przewrócił oczami.
- Dlaczego taki jesteś? Dlaczego mnie nie popierasz? - zapytałam strącając jego rękę z mojego ramienia.
- Popieram cię Em. Po prostu może twoja ciocia jest w drodze? Może stoi w korku? Nie musi być na czas, może się przecież trochę spóźnić. - wyjaśnił.
- Masz rację, chyba ja za bardzo panikuje. - uśmiechnęłam się lekko do niego. Chłopak tylko pocałował mnie w skroń i razem ruszyliśmy na taras.
Wszyscy już siedzieli na swoich miejscach i zajadali się pysznymi kanapkami autorstwa mojego, pani Jay i Lottie.
Cieszyłam się widząc ich wszystkich zgromadzonych w jednym miejscu. Wszystkie najważniejsze osoby w moim życiu teraz znajdowały się tutaj, a ja mogłam się im spokojnie przyjrzeć.
Harry z Ash spijali sobie każde słowo z ust. Widać było, że się naprawdę kochają i chcą to pokazać reszcie świata.
Zayn z Perrie, oni zachowywali się jak stare dobre małżeństwo. Jeszcze im tylko dzieci brakuje.
Ve i Liam. Na ich temat mogłabym się dużo wypowiedzieć. Wyglądali razem świetnie. Ve w końcu znalazła tego jednego, jedynego.
Niall, jak to Niall zabawiał bliźniaczki wygłupiając się i podrzucając orzeszki w górę, które później lądowały w jego buzi. Wyglądało to przekomicznie.
Lottie z Mattem trzymali się pod stołem za ręce. On rozmawiał z chłopakami, ona patrzyła na niego z miłością. Cieszę się, że znalazła sobie kogoś.
Tata Louisa obserwował chłopaka uważnie, przyglądał się mu z każdej strony. Cóż obawiam się że Matty nie będzie miał za dobrze na samym początku, ale wiem że da radę. Wygląda na twardego typa, który nie da sobie niczego wmówić.
Pani Jay posłała mi buziaka, gdy popatrzyłam na nią. Była podobnie jak ja wycofana i przyglądała się wszystkiemu z boku.
Nagle głowy wszystkich skierowały się w stronę Louisa. Wstał on ze swojego miejsca i odchrząkując zaczął mówić.
- Drodzy moi, zebraliśmy się dzisiaj tutaj nie tylko aby spędzić dobrze czas w swoim towarzystwie. Spotkaliśmy się tutaj również, ponieważ razem z Emmą mamy wam coś do powiedzenia. - wskazał na mnie podając mi dłoń. Ujęłam ją i wstałam. Stanęłam obok niego, chłopak objął mnie w pasie i przyciągnął bliżej siebie. - Chcieliśmy powiedzieć, że ja i Emma... - nie dokończył, bo ktoś nam przerwał. Pobiegłam wzorkiem w stronę skąd pochodził ten osobnik i dostrzegłam ciocię wraz z Ronem i jakąś młodą blondynką u jego boku.
Ron podtrzymywał ciocię, która ledwo co oddychała. Pewnie przez niezliczoną ilość schodów prowadzących na taras tak bardzo się zmęczyła. Szybko pobiegłam do niej, a Louis za mną. Pomogliśmy jej usiąść na jednym z krzeseł. Uklęknęłam przed nią łapiąc ją za dłonie. Uśmiechnęła się do mnie, a ja miałam łzy w oczach. Pogłaskała mnie  po policzku chcąc tym załagodzić to jak teraz wygląda i jak się czuje.
- Myślałam, że już nie przyjedziecie. - powiedziałam łamiącym się głosem. Słyszałam za sobą szepty i różne komentarze, ale nie zwracałam na to zbytniej uwagi.
- Bylibyśmy wcześniej, ale straszne korki. - ciocia uśmiechnęła się do mnie ściskając mocniej moje dłonie.
- Dobrze się już czujesz, prawda? - zapytałam. Pokiwała tylko głową, a gdy Louis podał jej szklankę wody podziękowała z wdzięcznością upijając spragniony łyk.
- Chyba wam w czymś przerwaliśmy. - zauważyła. Już całkiem zapomniałam co działo się przed ich przyjściem tutaj. - To coś ważnego? Widziałam jaki Louis miał poważny wyraz twarzy. - dodała patrząc na chłopaka, który rozmawiał akurat z Ronem i jak się domyślam z jego dziewczyną.
- To nic takiego. - machnęłam ręką.
- Jasne, jasne. - ciocia trąciła mnie w nos. - Widziałam, że to poważna sprawa. - dodała odwracając się do Louisa.
- Louis co chciałeś powiedzieć? - zapytała chłopka, który jak na komendę odwrócił się do nas i podszedł bliżej.
- Chciałem ogłosić ważną sprawę. - wyjaśnił spoglądając na mnie ze zmarszczonymi brwiami.
- A możesz proszę powtórzyć? Bo chciałabym ją usłyszeć. - poprosiła ciocia, a Lou tylko kiwnął głową zgadzając się.
- Więc. - zaczął. - Emmo mogę cię prosić? - zapytał podając mi dłoń. Ujęłam ją i stanęłam obok niego. Objął mnie w pasie i kontynuował. - Więc nie owijając w bawełnę chcemy powiedzieć iż oświadczyłem się Emmie, a ona... - wskazał na mnie.
- Zgodziłam się. - powiedziałam z uśmiechem na ustach, po czym nagle rozległy się gromkie brawa i gwizdy. Przytuliłam się do Louisa, ciesząc się że wszyscy tak zareagowali.
Popatrzyłam na ciocię, która miała łzy w oczach. Uklęknęłam przy niej ponownie w tym samym miejscu co przed chwilą.
- Ciociu nie płacz. - również miałam w łzy w oczach.
- To ze szczęścia skarbie. Cieszę się, że tak sobie życie poukładałaś, że tak ci się powodzi. Że mimo tego jak ci było u mnie potrafiłaś wyjść z tego i znaleźć szczęście. - powiedziała dławiąc się swoimi łzami.
- Gratuluję i przepraszam za wszystko co ci robiłam. Kocham cię najmocniej na świecie Emmo, proszę pamiętaj o tym. - poprosiła, a ja kiwnęłam głową i przytuliłam się do niej.
Mimo tych wszystkich złych rzeczy jakie mnie spotkały przez nią, kochałam ją. To była moja jedyna rodzina zaraz po Ve.
Dostaliśmy gratulacje od wszystkich ludzi tutaj zgromadzonych. Widziałam, że cieszyli się z naszego szczęścia. Dziewczyny nie mogły napatrzeć się na mój pierścionek zaręczynowy. Mówiły, że jest piękny i bardzo do mnie pasuje.
W pewnym momencie zauważyłam jak ciocia rozmawia z rodzicami Louisa. Uśmiecha się, opowiada o czymś z energią. Już myślałam, że ich nie będzie, a tu proszę taka niespodzianka.
Poznałam nawet dziewczynę Rona. Piękna, wysoka blondynka o imieniu Sarah. Pasują do siebie i kochają się, to widać na kilometr.
Wieczorem, gdy już na zewnątrz zrobiło się ciemno rodzice i siostry Louisa zebrali się do domu. Louis zaoferował iż mogą zostać u nas i nie będzie z tym problemu. Odmówili twierdząc, że lepiej będzie jak wrócą do domu. Nie przekonywaliśmy ich więcej, skoro podjęli już taką decyzję.
Ciocia z Ronem i Sarą również pojechali za chwilę do domu. Ciocia źle się poczuła, poza tym chciała już dawno wracać do domu. Rozumiałam to.
Została tylko nasza dziewiątka. Niall zasnął na materacu przy basenie, Liam z Ve nie mogli się od siebie odkleić. Ostatecznie udali się do pokoju gościnnego, który dla nich przeznaczyliśmy.
Zayn, Perrie, Harry i Ash śmiali się z jakichś nieśmiesznych żartów Harry'ego, ale że byli pod wpływem procentów to im to mogę wybaczyć.
Louis stał przy barierce i sączył powoli piwo. Podeszłam do niego i opierając się łokciami o poręcz obserwowałam jak samochody poruszają się na ulicy.
- Szczęśliwa? - zapytał Louis po chwili ciszy. Popatrzyłam na niego. Wyglądał na zmęczonego. Górne guziki jego koszuli były odpięte.
- Jasne, a ty? - zapytałam opierając się bokiem o poręcz.
- Jeśli mam ciebie przy sobie to zawsze jestem szczęśliwy. - odpowiedział.
- Kocham cię. - szepnęłam.
- Kocham cię. - odpowiedział również szeptem.
Nigdy bym nie pomyślała, że moje życie tak się potoczy. Że będę mieć siostrę, że będę kochana przez tego wariata, że będę miała grupę przyjaciół przez których będę szanowana i lubiana. Że moja ciocia będzie potrafiła się do mnie normalnie odzywać. Że będę szczęśliwa.
Nie wiem jak i komu mam za to dziękować, ale wiem jedno że od teraz wszystko będzie już o wiele lepsze.
I jak to kiedyś powiedział pewien pisarz Paulo Coelho:

Zawsze trzeba podejmować ryzyko. Tylko wtedy uda nam się pojąć, jak wielkim cudem jest życie.

Tak więc ja podjęłam ryzyko, a czy ty to zrobiłeś?


_______________________________________________________________________________
Pragnę poinformować, że to był ostatni rozdział tego opowiadania. Oczywiście epilog pojawi się za kilka dni.
Więcej rozpiszę się pod epilogiem.
Więc do napisania za kilka dni.
Buziak :)

sobota, 6 grudnia 2014

ROZDZIAŁ 44.

Od rana się stresowałam. Bałam się spotkania z rodziną Louisa. Bałam się co z tego może wyniknąć. Chciałabym już być po tym spotkaniu i mieć wszystko za sobą.
Louis był bardzo zamyślony przez ostanie kilka godzin. Siedział w sypialni i niby pracował. Ale gdy za każdym razem wchodziłam do pokoju to patrzył tępo w ekran laptopa i wyglądał jakby był całkiem nieobecny i tak jakby jego ciało tutaj było, ale dusza pofrunęła nie wiadomo gdzie.
Starałam się mu nie przeszkadzać, chodziłam na paluszkach.
Wyobrażałam sobie jak to spotkanie może wyglądać.
Czy mama Louisa znów będzie taka nie miła dla mnie?
Czy znów będzie szeptać za moimi plecami?
Czy znów będzie mówić mi nieprzyjemne rzeczy?
Tyle myśli kłębiło się w mojej głowie, że całkiem zapomniałam o tym co najważniejsze. O własnym zdrowiu, o tym że nie powinnam aż tak bardzo tego przeżywać, ale inaczej po prostu się nie da. Chciałabym tam w ogóle nie jechać, ale wiem że denerwowałabym się jeszcze bardziej, nie wiedząc o czym Louis rozmawia z rodziną, siedząc sama w czterech ścianach.
Poza tym chłopak postawił jeden warunek - mam jechać z nim i nie sprzeciwiać się. Więc nie mam wyboru.
Około godziny siedemnastej, gdy wszystko miałam już posprzątane w mieszkaniu i byłam w miarę gotowa weszłam do sypialni, którą okupywał Louis.
Leżał na brzuchu z głową między poduszkami i cicho pochrapywał. Uśmiechnęłam się lekko pod nosem widząc taki właśnie widok. Gołe stopy zwisały z dużego łózka, a podciągnięty podkoszulek ukazywał wyrzeźbione ciało mojego narzeczonego.
Usiadłam obok niego na skraju łóżka i przez chwilę mu się przyglądałam, zanim postanowiłam go obudzić. Przeczesałam bujne, brązowe włosy, ale nic to nie dało i chłopak nawet nie otworzył oczu. Nachyliłam się i złożyłam czuły pocałunek na policzku - to również nic nie dało. Cmoknęłam go w usta - żadnej reakcji. Co by tu jeszcze zrobić, aby się obudził?
Złączyłam nasze usta ze sobą w długim pocałunku i nagle jego ręce złapały mnie za biodra i po chwili znalazłam się na nim. Stykaliśmy się praktycznie nosami. Louis miał zamknięte oczy, obejmował mnie w pasie i trzymał blisko siebie.
- Trzeba się zbierać. - szpenełąm, gdy żadne z nas się nie odzywało. Chłopak odetchnął tylko głęboko, po czym uniósł powieki. Patrzyliśmy sobie przez długi okres czasu prosto w oczy, aż Louis nie podniósł głowy i nie cmoknął mnie w usta.
- Nie mogę dać sobie rady z tym, że nie wiem o czy moja mama chce ze mną pogadać. Ciągle mi to siedzi w głowie i nie może wyjść. Kombinowałem cały dzień co ma mi do przekazania, ale nic nie wymyśliłem. -  westchnął zrezygnowany jeżdżąc dłońmi w dół i w górę moich bioder.
- Może po prostu się za tobą stęskniła i chce pogadać?
- Wątpię, to coś poważniejszego. Po tonie jej głosu wywnioskowałem, iż coś jest na rzeczy. Nie dzwoniłaby do mnie dzień wcześniej i nie chciała się ze mną spotkać, gdyby coś poważnego się nie stało Em.
- Skoro tak twierdzisz. - powiedziałam schodząc z niego i stając obok łóżka. - Ty znasz ją lepiej niż ja, więc co ja tam mogę wiedzieć. - wzruszyłam ramionami.
- Nie o to chodzi. Po prostu chciałbym wiedzieć co siedzi w jej głowie, albo chociaż co to za sprawa. Wtedy mógłbym jakoś przygotować się do tej rozmowy. A tak to nic nie mogę poradzić. - usiadł na brzegu łóżka chowając twarz w dłoniach.
- Louis spokojnie, na pewno dasz radę. - uspokajałam go przeczesując jego włosy. Wtedy dopiero uniósł głowę w górę i popatrzył na mnie swoimi niebieskimi jak ocean tęczówkami. Przyciągnął mnie za biodra bliżej siebie i wtulił twarz w mój brzuch.
- Ciesze się, że będziesz tam ze mną. - szepnął niewyraźnie.
- Ja też. - skłamałam. Nie chciałam mu mówić, że bardzo boję się tego spotkania, bo widziałam jak on to przeżywał. A jeszcze jakbym dodała do tego swoje obawy to byłoby jeszcze gorzej. Dlatego postanowiłam milczeć.
- Powinniśmy już jechać. - Louis spojrzał na zegarek zawieszony na jego nadgarstku, a potem na mnie. - Wezmę szybki prysznic i będziemy ruszali. - wstał z łóżka, cmoknął mnie w policzek i zniknął za drzwiami. Po chwili usłyszałam szum lejącej się wody.
Opadłam na plecy na łóżko i odetchnęłam głęboko. Boję się, cholernie się boję, bo zupełnie nie wiem co mnie czeka. Cy krzyki, a może miła rozmowa w rodzinnym gronie? Oby to drugie, ale znając mamę i babcię Louisa może być ciekawie.
Dziesięć minut później czekałam już na Louisa w salonie trzęsąc się jak galaretka. Za ten czas, gdy chłopak był pod prysznicem, ja ubrałam się i pomalowałam.
Założyłam czarną spódnicę nad kolano, do tego białą bluzkę bez rękawów i czarną marynarkę oraz wym samym kolorze balerinki. Pomyślałam, że taki strój będzie nie jakoś bardzo elegancki, ale taki abym mogła czuć się dobrze i żeby rodzina Louisa nie pomyślała iż nie wiem jak się ubrać na takie okazje.
Louis wyszedł z łazienki ubrany w czarne spodnie i ciemną koszulę  z krótkim rękawem, a pod szyją miał zawiązany krawat. Pachniał żelem pod prysznic, wodą po goleniu i moim najpiękniejszym na całym świecie zapachem - zapachem Louisa.
Wstałam z kanapy, gdy po chwili wszedł do salonu. Nie mogłam oderwać od niego wzroku, gdy ubierał buty na stopy. Widziałam, że się denerwował, ale bardzo dobrze to ukrywał.
- Louis. - szepnęłam podchodząc bliżej. Chłopak odwrócił głowę w moją stronę i popatrzył na mnie. Wyraz jego twarzy diametralnie się zmienił. Z zamyślonego do przerażonego.
- Em jaka ty jesteś blada. - zauważył, dotykając dłonią mojego czoła.
- Nie masz gorączki. Dobrze się czujesz? - zapytał patrząc z zatroskaną miną na mnie.
Kiwnęłam głową na tak, potwierdzając tym że bardzo dobrze się czułam. Trochę było mi gorąco i duszno, ale tylko tyle.
- Na pewno? - dopytywał.
- Tak, jedziemy? - zapytałam.
- Ty nigdzie nie jedziesz. Zostajesz w domu, jeszcze tego brakowało żebyś mi tam zemdlała.
- Ale...
- Żadnego ale Em, zostajesz tutaj. - postanowił. Chciałam powiedzieć, że dobrze się czuję a duszność zaraz mi przejdzie jak tylko wyjdę na zewnątrz, ale nie dał mi dojść do słowa. Wyjął tylko telefon z kieszeni spodni i wybrał jakiś numer, po czym przyłożył sobie telefon do ucha.
- Cześć Ve. - Ve? Po kiego grzyba on do niej dzwoni? - Co dzisiaj robisz? - spojrzał na mnie marszcząc brwi. Chwycił mnie za ramię i pociągnął w stronę kanapy. Usadził mnie na niej, a następnie klęknął przede mną. Zastanawiałam się co on wyprawia.
- Em źle się czuje, a ja muszę pilnie wyjść.Mogłabyś wpaść do niej na dwie, góra trzy godziny? - zapytał czekając na odpowiedź, jednocześnie zdejmując mi buty.
- Tak? Dziękuję ci bardzo. - zakończył rozmowę i schował telefon do kieszeni.
- Louis, nie potrzebna mi jest Ve. Potrafię się sobą zająć. - zaprotestowałam, gdy pomagał mi ściągnąć marynarkę.
- A jak zemdlejesz? Kto ci pomoże? - zapytał klęcząc przede mną i patrząc mi prosto w oczy.
Przez chwilę milczałam, dopiero Louis przerwał tą ciszę.
- No właśnie, nie znasz odpowiedzi na to pytanie Em. Dlatego poprosiłem Ve, aby tutaj przyjechała. - wyjaśnił wstając i siadając obok mnie. Położyłam się na miękkich poduszkach i kładąc nogi na kolanach Louisa zamknęłam oczy. Po chwili poczułam jak dłonie chłopaka jeżdżą po moich nogach w górę i w dół dając przyjemny dreszczyk oraz co najlepsze - masaż. Odprężyłam się dzięki jego dotykowi, dodało mi to jakiegoś spokoju. A może to świadomość, że nie muszę nigdzie z nim jechać to sprawiło? Nie wiem, ale jestem pewna jednego - że mogę odetchnąć z ulgą.
- Wiesz zastanawiałem się czy nie zrobić jakiegoś małego przyjęcia z okazji naszych zaręczyn, co ty na to? - zapytał po długiej chwili. Otworzyłam oczy i unosząc głowę w górę popatrzyłam na niego. Wpatrywał się we mnie tymi swoimi niebieskimi tęczówkami czekając na moją odpowiedź.
- Świetny pomysł Lou. Tylko gdzie byś to zorganizował i dla ilu osób? - zapytałam siadając prosto obok niego i łapiąc go za dłoń.
- W naszym domu, albo w moim mieszkaniu. Nie widziałaś go całego, na samej górze mam taras, naprawdę dość spory. - uśmiechnął się. - Co do gości to chciałbym zaprosić wszystkich chłopaków z dziewczynami i może twoją ciocię z kuzynem? - zapytał ciszej, jakby rozmowa o mojej cioci była zakazana.
- Nie wiem czy ciocia będzie miała na tyle siły, ale możemy do niej zadzwonić i zapytać. Myślę, że będzie szczęśliwa iż o niej również pomyśleliśmy. - odpowiedziałam kładąc głowę na ramieniu chłopaka.
- Jutro zadzwonimy dobra? - zaproponował. Kiwnęłam tylko głową i ucałowałam Louisa w podbródek.
Siedzieliśmy przytuleni do siebie dopóki nie przyszła Ve. Ja zamyślona i myśląca o cioci, a Louis milczący zapewne myślał o spotkaniu z rodziną.
- Cześć Ve i dzięki że mogłaś przyjść. Em nie czuje się najlepiej dzisiaj, a ja muszę wyjść. Bałem się zostawiać ją samą na ten czas, sama rozumiesz. - wyjaśnił jej Louis zaraz po tym jak dziewczyna przekroczyła próg mojego mieszkania.
- Jasne Louis, nie musisz się przejmować, ja sobie dam z nią radę. Cześć Em. - przywitała się ze mną zajmując miejsce, na który przed chwilą siedział Louis. Objęła mnie ramieniem, a ja siedziałam ze skulonymi nogami pod samą brodą i patrzyłam na Louisa.
Wyglądał jakby nie wiedział co ma zrobić, czy jechać czy zostać. Ve chyba też to zauważyła, bo powiedziała.
- Jedź Louis, nie przejmuj się nami. Damy sobie radę. - zapewniła go.
Chłopak jeszcze podszedł do mnie i ucałował mnie w czoło.
- Jestem pod telefonem cały czas, więc jakby coś się działo natychmiast dzwoń. - dodał na koniec po czym zabierając marynarkę z fotela wyszedł z mieszkania.
- Co ci jest? - zapytała ostro Ve.
- Przy Louisie taka milusia byłaś, a jak zostałyśmy same to od razu na mnie krzyczysz.
- Sorry Em, ale gdy usłyszałam załamany głos Louisa w słuchawce naprawdę się przeraziłam.
- Przepraszam, że do ciebie zadzwonił. - przeprosiłam wstając.
- Nie przepraszaj, po prostu to tak zabrzmiało jakby coś ci się stało.
- Nic mi nie jest. Louis stwierdził że jestem strasznie blada, a mieliśmy jechać do jego rodziców, ale postanowił że ja zostanę w domu, a on pojedzie sam. - wyjaśniłam wzruszając ramionami i podchodząc do okna. Zauważyłam, jak Louis wyjeżdżał z parkingu. Bałam się o niego, bałam się co może usłyszeć od swojej "wspaniałej" rodzinki i jak na to wszystko zareaguje.
- Czekaj, że co?! - Ve, aż krzyknęła z zaskoczenia wstając na równe nogi.
- No pojechał do...
- To to ja wiem. Ale po co?
- Żebym to ja wiedziała Ve. - mruknęłam opierając się o ścianę obok okna i patrząc za nie.
- Wiesz co Em? Nie będziemy tak siedzieć w taki ładny dzień, chodź na zakupy. - zaproponowała, a ja się zaśmiałam.
- Zwariowałaś? Przecież wiesz, że ja nienawidzę chodzić na zakupy. - popatrzyłam na nią jak na idiotkę.
- No to chodźmy do parku. Pooddychasz świeżym powietrzem, możemy pójść na jakieś ciacho, albo lody. - zaoferowała. Długo zastanawiałam się nad tą propozycją, aż w końcu uległam. Interesująca propozycja od siostry, aby spędzić z nią dzień, wydawała się dobrym pomysłem.


Perspektywa Louisa


Z Emmą dzieje się coś złego ostatnio. Mało je, wygląda jak szkielet, nie uśmiecha się tak jak zawsze to miała w zwyczaju. Boję się, aby na coś nie zachorowała.
Wiem, że to przez jej ciotkę i to, że się o nią martwi. Jeszcze moja mama dodała do całej tej sprawy swoje pięć groszy - jak zawsze.
Domyślam się co mogę od niej usłyszeć. Zapewne chce abym coś jej za sponsorował, bo od lat zależy jej tylko i wyłącznie na moich pieniądzach a nie na mnie samym.
Nie chciałem tam w ogóle jechać, ale coś w głosie mojej mamy dało mi do zrozumienia iż coś złego się tam dzieje.
Wjechałem na podjazd przed domem. Wszystko wyglądało dokładnie tak samo, gdy ostatnim razem tutaj byłem.
Gdy tylko wysiadłem z samochodu drzwi do domu się otworzyły i wybiegła z nich Lottie. Jej blond włosy spięte w kucyka podskakiwały przy każdym wykonywanym przez nią ruchu.
- Lottie. - odezwałem się do niej, ale całkiem mnie zignorowała. Pobiegła w stronę bramy i zniknęła za zakrętem.
Odwróciłem się za siebie i dostrzegłem moją mamę. Jej nienaganne, brązowe włosy spięte były w koka, na czubku głowy. Miała na sobie ciemne spodnie oraz granatową bluzkę. Wyraz jej twarzy pokazywał tylko, że kobieta się martwi.
- Witaj Louis. - przywitała się ze mną, gdy przekroczyłem próg domu.
- Gdzie pobiegła Lottie? - zapytałem na wstępie, pomijając "ciepłe" przywitanie się z matką.
- Nie wiem, pokłóciłyśmy się i po prostu uciekła. - wyjaśniła, a ja stanąłem jak wryty.
- Jak to "po prostu uciekła"? Czy ty się słyszysz? Mówisz to z takim spokojem jakby to była norma i codzienność.
- Bo to jest codzienność Louis. Ona potrafi uciekać kilka razy w tygodniu. Wraca do domu w nocy i śmierdzi alkoholem i papierosami. - dodała przechodząc do kuchni.
Lottie? Moja mała Lottie pije i pali? Niemożliwe.
- Rozmawiałaś z nią? - zapytałem siadając na jednym z wysokich stołków stojących przy wyspie kuchennej.
- Próbowałam, ale ona nie chce ze mną rozmawiać. - powiedziała podając mi szklankę z sokiem pomarańczowym. Upiłem łyk zanim odpowiedziałem.
- Trzeba było na siłę to zrobić.
- Jak? Gdy wraca jest już późno w nocy. Zamyka się w pokoju, śpi do południa, a potem ubiera się i wychodzi. - wyjaśniła siadając naprzeciwko mnie i kładąc łokcie na blacie.
- Istnieją lekarze, którzy pomagają w takich przypadkach. - zauważyłem.
- Myślisz, że ona zgodzi się aby tam ze mną pójść? - prychnęła.
- Może gdybyś była lepszą matką wiedziałabyś jak się zachować i postąpić w takiej sytuacji. - odgryzłem się.
Mama nic nie powiedziała, parzyła tylko na mnie wielkimi oczami, z których zaraz zaczęły lecieć łzy. Może i przesadziłem, ale wiedziałem jedno że gdyby inaczej podchodziła do życia i rodzicielstwa wiem, że nie miałaby problemów z Lottie.
Wyszedłem z kuchni wkurzony na maksa. Nie spodziewałem się, że przyjeżdżając zastanę taką sytuację jak ta.
Wychodząc z domu rozejrzałem się dookoła. Próbowałem znaleźć Lottie, potrzebowałem jakiegoś znaku gdzie dziewczyna może się ukrywać. Rozglądałem się we wszystkie strony, aż w końcu ją dostrzegłem. Siedziała pod jednym z drzew z nogami podciągniętymi pod samą brodę. Ruszyłem szybkim krokiem w jej stronę. Im bliżej byłem tym lepiej widziałem biały dym unoszący się nad nią.
- Zwariowałaś? Chcesz nabawić się raka płuc? - zapytałem podbiegając i wyrywając jej rakotwórczy czynnik z dłoni.
- Louis oddaj mi to. - wyciągnęła ręce w górę, aby dostać papierosa.
- Nie ma takiej opcji. - rzuciłem go na ziemie i przydeptałem stopą.
- Co się z tobą dzieje? - zapytałem kucając przed nią. Lottie spuściła głowę w dół i skrzyżowała dłonie na klatce piersiowej.
- Lottie, powiedz mi co się dzieje? Jak mogę ci pomóc. - ponowiłem pytanie, ale oczywiście nie dostałem odpowiedzi.
- Idź sobie stąd. - powiedziała w końcu. - Wszyscy sobie stąd idźcie i zostawcie mnie w spokoju. - dodała spoglądając gdzieś za mnie. Podążyłem za jej wzrokiem  i dostrzegłem mamę. Jeszcze bardziej się zmartwiła widząc podłamaną Lottie i mnie klęczącego przed nią.
- Mamo, daj nam chwilę. - poprosiłem, ale ona nie wykonała żadnego ruchu. Patrzyła tylko na blondynkę jakby czekała na jakiś ruch z jej strony, cokolwiek, ale ta nic nie zrobiła.
- Mamo. - ponowiłem prośbę, ale ta nawet na mnie nie spojrzała. Lottie, która siedziała na trawie nagle wstała i po prostu mi uciekła. Ruszyłem za nią zostawiając smutną, zdezorientowaną i zszokowaną mamę za sobą.
- Lottie stój! - krzyknąłem, a w głowie rozbrzmiewały mi słowa mojego lekarza bym się nie przemęczał. Ale teraz miałem go gdzieś. Liczyła się dla mnie tylko i wyłącznie moja siostra, która ma ewidentnie jakiś problem o którym nie wiem.
- Lottie! - byłem coraz bliżej niej. Jednak lepiej mieć długie nogi, bo w takich sytuacjach jak ta się przydają.
Dogoniłem ją, udało mi się. Pociągnąłem ją za ramię także stanęła plecami do mnie. Ja natomiast ciężko oddychałem i co najgorsze nie mogłem złapać oddechu. Starałem się oddychać głęboko i miarowo, ale to nic nie dawało. Klęknąłem więc na trawie i z rękami na kolanach próbowałem złapać oddech. Lottie, która przez ten czas w ogóle się nie odzywała nagle jakby ożyła i ukucnęła obok mnie. Spojrzałem na nią kątem oka. Widziałem, że się martwi i zastanawia co mi jest.
- Louis wszystko gra? - ona też ledwo oddychała przez ten długi bieg.
Pokręciłem przecząco głową. Nie było dobrze, było tragicznie.
- Co ci jest? - zapytała, gdy położyłem się na trawie na plecach z zamkniętymi oczami.
- Jestem chory Lots, poważnie chory. - odpowiedziałem szeptem zakrywając oczy dłonią. Nie chciałem, aby siostra na mnie patrzyła, nie gdy byłem w takim stanie.
- Żartujesz sobie ze mnie, aby wzbudzić poczucie winy, prawda? - zapytała nie rozumiejąc powagi sytuacji.
- Nie, nie żartuje sobie z ciebie. Byłem ciężko chory, ale wygrałem walkę z rakiem, rozumiesz? - zapytałem wstając do siadu. Popatrzyłem na nią, ale ona nadal mi nie uwierzyła.
- Miałem raka, poważnego raka przez co musiałem się leczyć w innym mieście. Nikt o tym nie wiedział, nikt. - zaznaczyłem.
- Czemu nam nic nie powiedziałeś? Pomoglibyśmy ci. - powiedziała kładąc dłoń na moim ramieniu.
- Nie, nie pomoglibyście mi z tym. Sam musiałem sobie pomóc. - odpowiedziałem wstają i strzepując z siebie resztki trawy. Staliśmy teraz naprzeciwko siebie mierząc się wzrokiem.
- Teraz nie chodzi o mnie Lottie, chodzi o ciebie i o to jak się zachowujesz. - powiedziałem. Blondynka tylko przewróciła oczami i skrzyżowała dłonie na piersiach.
- Nie ma o czym gadać. Nie dogaduje się z mamą i to wszystko. - wzruszyła ramionami jakby od niechcenia.
- To wszystko? Chyba aż tyle. - zauważyłem. - Nie widzisz, że ona się o ciebie martwi?
- Wiesz jakoś nie. - zmarszczyła czoło.
- Wiem jaka jest mama i jak potrafi dopiec, ale kurde to nadal twoja matka Lottie. Powinnaś dać jej jakieś poczucie, że jest dla ciebie ważna, że ją kochasz. - powiedziałem dokładnie to co miałem na myśli. Wiem, że to mija się z tym co zrobiłem wcześniej w kuchni i to jak się zwróciłem do własnej mamy, ale teraz wiem że będę musiał ją za to przeprosić i zapewnić iż taka sytuacja już nigdy więcej nie będzie miała miejsca.
- Ona mnie nie kocha, to jak ja mam ją kochać? - zapytała, czym wytrąciła mnie z równowagi. Nie spodziewałem się takiego pytania z jej strony.
- Posłuchaj mnie Lots. - zacząłem kładąc rękę na jej ramieniu. - Ona dała ci życie, urodziła cię, wychowała, nie spała po nocach, nosiła cię na rękach gdy miałaś kolki, siedziała przy tobie w noc gdy chorowałaś, pomagała ci w lekcjach, zaprowadzała codziennie do szkoły gdy byłaś mała, była przy tobie zawsze. Jest jaka jest, ale to zawsze twoja mama i uwierz mi kocha cię bardzo mocno. Może po prostu nie potrafi tego pokazać w sposób jaki byś chciała, ale zapewniam cię że bardzo mocno cię kocha. - przez całą moją wypowiedź Lottie patrzyła mi w oczy, z których po chwili zaczęły płynąć łzy. Przytuliłem ją do siebie chcąc zapewnić,że wszystko będzie dobrze i że zawsze może na mnie liczyć oraz że zawsze wesprę ją dobrym słowem i oczywiście opieprzę w razie potrzeby.
- O co wam poszło? I dlaczego uciekasz z domu? - zapytałem cały czas trzymając ją w ramionach.
- Poznałam chłopaka na obozie i zaczęliśmy się spotykać. Kiedyś on przyjechał do mnie, a musisz wiedzieć że całkiem różni się od innych. Jest niezależny, ma dużo tatuaży, jeździ na motorze. Mama, gdy go zobaczyła wygoniła go z domu i oznajmiła, iż nie chce aby on się u nas więcej pokazywał. - wyjaśniła pokrótce. - Zbuntowałam się. - dodała odsuwając ode mnie i wycierając czarne od tuszu plamy pod oczami.
- Powiedziałam, że jak ona nie zaakceptuje Matty'ego ja nie będę się do niej odzywać. I tak trwamy od jakichś trzech tygodni. - dokończyła.
- Lottie czemu z nią nie porozmawiasz jak człowiek z człowiekiem? - zapytałem patrząc jej prosto w oczy.
- Z nią nie da się normalnie pogadać Louis. Powiedziała mi, że dopóki spotykam się z Mattym to do tej pory mam szlaban na wszystko. Sprzeciwiłam się temu. Nie pozwolę, aby zakazywała mi spotykania się z nim, bo on jej się nie podoba. Ale ja go kocham i nie widzę sensu życia bez niego - postawiła się.
- Podoba mi się twój upór, potrafisz się postawić i się tego nie boisz. - zauważyłem przyciągając siostrę do siebie i kierując się w stronę domu.
- Po kimś to muszę mieć. - odpowiedziała obejmując mnie w pasie.
Uwielbiałem to, że po każdej kłótni my umiemy się uśmiechnąć do siebie i przytulić.
- A co do twojej choroby Louis. To coś poważnego? - zapytała, gdy byliśmy bliżej domu.
- Już nie. Rak odszedł i mam nadzieję, że już nigdy nie wróci. - posłałem jej uśmiech, aby utwierdzić  ją w swoim przekonaniu.
- To dobrze, bo co ja bym zrobiła bez ciebie Louis? - objęła mnie dwoma rękoma i mocniej przytuliła do siebie.
Nic jej nie odpowiedziałem, zamarłem na chwilę. Nie spodziewałem się takiego pytania z jej strony.
- Oddaj mi papierosy. - powiedziałem, gdy byliśmy bliżej domu.
- Proszę. - wyciągnęła je z tylnej kieszeni spodni. - Wiesz, myślałam że są lepsze, smaczniejsze, ale zmieniam zdanie.Są okropne nigdy więcej nie wezmę ani jednego do ust.
- Obiecujesz?
- Przysięgam. - zapewniła trzymając prawą ręką na sercu.
- Kocham cię siostrzyczko. - powiedziałem całując blondynkę w czoło, gdy byliśmy już pod drzwiami do domu.
- Pogadasz z mamą prawda? - zapytała trzymając dłoń na klamce.
- Oczywiście. - odpowiedziałem, gdy otworzyła drzwi i weszła do domu. - Lottie? A gdzie jest tata i dziewczynki? - zapytałem zamykając drzwi za sobą.
- Pojechali do dziadków na weekend. Ja nie chciałam, wiec mama została ze mną w domu. - odpowiedziała, po czym pobiegła na górę, do swojego pokoju. Miałem tylko nadzieję że wróci na dół i pogada z mamą, tak od serca i w końcu sobie wszystko wyjaśnią.
Ja natomiast poszedłem do kuchni. Wiedziałem, że mogę tam zastać mamę, ponieważ słyszałem z korytarza jakieś dźwięki.
- Lottie jest już bezpieczna i siedzi w swoim pokoju. - stanąłem w progu drzwi. Mama zajęta była zmywaniem naczyń. Nie odwróciła się do mnie, gdy zająłem miejsce przy wysepce kuchennej.
- Mamo słyszałaś mnie? - zapytałem.
- Tak, słyszałam. Dziękuje ci, że z nią porozmawiałeś. Teraz możesz już jechać. - odpowiedziała szorując powierzchnię kuchenki.
- Dlaczego taka jesteś?  - zapytałem. Irytowało mnie już to, że mnie ignoruje oraz to że nie zwraca na mnie uwagi, gdy niby ze mną rozmawia.
- Jaka jestem? Zdezorientowana? Zdenerwowana? A może głupia, co? - dopytywała. Nadal stała do mnie odwrócona plecami, nie podobało mi się to.
- Dlaczego tak mówisz? - podszedłem do niej bliżej. Stanąłem obok i przyglądałem się jak męczy tą kuchenkę. Zabrałem ścierkę z jej rąk i złapałem za ramiona, odwróciłem w swoją stronę i patrzyłem w oczy. Były załzawione, łzy leciały po policzkach.
- Dlaczego płaczesz? To przeze mnie? To przez to co powiedziałem prawda? - zapytałem, a mama ledwo zauważalnie kiwnęła głową.
- Och mamo. - jęknąłem i przytuliłem ją do siebie. - Przepraszam za to co powiedziałem. Chciałem ci dopiec, nie podobało mi się to jak ostatnimi czasy mnie traktowałaś, jak odnosiłaś się do Emmy. Przepraszam. - przeprosiłem szczerze. To były najbardziej szczere przeprosiny na jakie kiedykolwiek było mnie stać. W końcu to moja mama.
- Ja też przepraszam nie powinnam była tak się odnosić do twojej dziewczyny. Chciałabym ją przeprosić, ale nie przyjechała z tobą. Dlaczego? - zapytała ocierając mokre od łez policzki.
- Źle się czuła, została w domu. - wyjaśniłem wypuszczając mamę ze swoich objęć.
- To coś poważnego? - zapytała. Zastanawiałem się czy być z nią szczery, czy też nie. Postawiłem na prawdę.
- Bała się tutaj przyjeżdżać i się rozchorowała. - wyjaśniłem krzyżując dłonie na klatce piersiowej.
- Bałą się mnie, tak? - dopytywała.
Kiwnąłem tylko głową.
- Wiedziałam, wiedziałam po prostu wiedziałam. Ja naprawdę nie jestem taka jaką mnie poznała. Mogę to udowodnić. Przywieź ją do nas kiedyś, a pokażę że nie jestem taka okropna jak za pierwszym razem, gdy mnie spotkała. Obiecuje. - z ręką na piersi przyrzekła.
- Jasne, kiedyś do was przyjedziemy. Ale wy tez musicie do nas wpaść. Robimy z Em małe przyjęcie z okazji kupna nowego domu i nie tylko. Wpadniecie?  - zapytałem z nadzieją, że mama się zgodzi.
- Oczywiście. A ta druga okazja to jaka? Chyba, że nie chcesz nic mówić. - uśmiechnęła się. Cudownie było widzieć w końcu uśmiechniętą mamę zamiast smutnej i wiecznie zmęczonej.
- Oświadczyłem się Emmie, a ona się zgodziła. - wyjaśniłem.
- To wspaniale synu. - mamę aż rozsadzało z radości.
- Również się cieszę, jestem szczęśliwy mamo. - powiedziałem.
- Cieszę się twoim szczęściem skarbie. - ucałowała mnie w policzek i nagle jakby zastygła widząc coś za moimi plecami.
Odwróciłem się szybko za siebie, dostrzegłem tam stojącą  i zapłakaną Lottie.
Nagle dziewczyna biegiem ruszyła w stronę mamy, rzuciła jej się na szyję i mocno przytuliła. Obie płakały głośno, a łzy spływały po ich pięknych twarzach. Zastanawiałem się, jak to możliwe, że matka która tak bardzo przez ostatni czas kłóciła się z córka i nie mogła się z nią dogadać, nagle tuli ją do swej piersi.
Jakie te kobiety są dziwne, prawda?
Oprócz jednej, mojej ukochanej która teraz pewnie leży w łóżku rozmawiając z Ve.
- Louis mam jeszcze jedną prośbę. - powiedziała mama.
- Jaką?
- Dałbyś coś Emmie? - zapytała.
- Jasne. Co to jest?
- To. - mama zdjęła z palca pierścionek. - Należał on do mojej babci. Nosiłam go odkąd tylko pamiętam. Czas, aby ktoś inny go nosił. Daj go Emmie, powiedz że to ode mnie na przeprosiny. - powiedziała, a ja tylko kiwnąłem głową i obiecałem że tak właśnie zrobię.
Mam nadzieję, że Em się ucieszy z tego pięknego prezentu i doceni to, że mama bardzo żałuje swojego głupiego zachowania.


_______________________________________________________________________________
W końcu go skończyłam!!!
Nawet nie wiecie ile się namęczyłam przy pisaniu go. Od środy go tworzyłam, a dopiero dziś skończyłam.
Nie wiem co się ze mną dzieje ostatnio, że nie potrafię się skupić na jednej rzeczy.
Przepraszam Was za to, że rozdziały dodaję tak rzadko ale naprawdę nie mam na to wpływu. Nie mam po prostu czasu. A też jak zasiądę do pisania to odechciewa mi się po godzinie. Dziwne, bo ja nigdy tak nie miałam. I nie poznaję siebie.
Mam nadzieję, że chęci i wena za niedługo do mnie wrócą.
Ale, żeby temu dopomóc mam do Was prośbę - komentujcie, chciałabym wiedzieć ile Was tutaj jest.
Bo jak widzę liczbę wejść jednego dnia to wariuję po prostu, a z drugiej strony jest mi smutno, ponieważ jest tylko kilka komentarzy.
Nie musicie ich pisać nie wiadomo jak długich, wystarczy kilka słów.
Z góry dziękuję i życzę miłej i ciepłej resztki weekendu :)
Do zobaczenia w następnym tygodniu :)
Buziaki :)