sobota, 6 grudnia 2014

ROZDZIAŁ 44.

Od rana się stresowałam. Bałam się spotkania z rodziną Louisa. Bałam się co z tego może wyniknąć. Chciałabym już być po tym spotkaniu i mieć wszystko za sobą.
Louis był bardzo zamyślony przez ostanie kilka godzin. Siedział w sypialni i niby pracował. Ale gdy za każdym razem wchodziłam do pokoju to patrzył tępo w ekran laptopa i wyglądał jakby był całkiem nieobecny i tak jakby jego ciało tutaj było, ale dusza pofrunęła nie wiadomo gdzie.
Starałam się mu nie przeszkadzać, chodziłam na paluszkach.
Wyobrażałam sobie jak to spotkanie może wyglądać.
Czy mama Louisa znów będzie taka nie miła dla mnie?
Czy znów będzie szeptać za moimi plecami?
Czy znów będzie mówić mi nieprzyjemne rzeczy?
Tyle myśli kłębiło się w mojej głowie, że całkiem zapomniałam o tym co najważniejsze. O własnym zdrowiu, o tym że nie powinnam aż tak bardzo tego przeżywać, ale inaczej po prostu się nie da. Chciałabym tam w ogóle nie jechać, ale wiem że denerwowałabym się jeszcze bardziej, nie wiedząc o czym Louis rozmawia z rodziną, siedząc sama w czterech ścianach.
Poza tym chłopak postawił jeden warunek - mam jechać z nim i nie sprzeciwiać się. Więc nie mam wyboru.
Około godziny siedemnastej, gdy wszystko miałam już posprzątane w mieszkaniu i byłam w miarę gotowa weszłam do sypialni, którą okupywał Louis.
Leżał na brzuchu z głową między poduszkami i cicho pochrapywał. Uśmiechnęłam się lekko pod nosem widząc taki właśnie widok. Gołe stopy zwisały z dużego łózka, a podciągnięty podkoszulek ukazywał wyrzeźbione ciało mojego narzeczonego.
Usiadłam obok niego na skraju łóżka i przez chwilę mu się przyglądałam, zanim postanowiłam go obudzić. Przeczesałam bujne, brązowe włosy, ale nic to nie dało i chłopak nawet nie otworzył oczu. Nachyliłam się i złożyłam czuły pocałunek na policzku - to również nic nie dało. Cmoknęłam go w usta - żadnej reakcji. Co by tu jeszcze zrobić, aby się obudził?
Złączyłam nasze usta ze sobą w długim pocałunku i nagle jego ręce złapały mnie za biodra i po chwili znalazłam się na nim. Stykaliśmy się praktycznie nosami. Louis miał zamknięte oczy, obejmował mnie w pasie i trzymał blisko siebie.
- Trzeba się zbierać. - szpenełąm, gdy żadne z nas się nie odzywało. Chłopak odetchnął tylko głęboko, po czym uniósł powieki. Patrzyliśmy sobie przez długi okres czasu prosto w oczy, aż Louis nie podniósł głowy i nie cmoknął mnie w usta.
- Nie mogę dać sobie rady z tym, że nie wiem o czy moja mama chce ze mną pogadać. Ciągle mi to siedzi w głowie i nie może wyjść. Kombinowałem cały dzień co ma mi do przekazania, ale nic nie wymyśliłem. -  westchnął zrezygnowany jeżdżąc dłońmi w dół i w górę moich bioder.
- Może po prostu się za tobą stęskniła i chce pogadać?
- Wątpię, to coś poważniejszego. Po tonie jej głosu wywnioskowałem, iż coś jest na rzeczy. Nie dzwoniłaby do mnie dzień wcześniej i nie chciała się ze mną spotkać, gdyby coś poważnego się nie stało Em.
- Skoro tak twierdzisz. - powiedziałam schodząc z niego i stając obok łóżka. - Ty znasz ją lepiej niż ja, więc co ja tam mogę wiedzieć. - wzruszyłam ramionami.
- Nie o to chodzi. Po prostu chciałbym wiedzieć co siedzi w jej głowie, albo chociaż co to za sprawa. Wtedy mógłbym jakoś przygotować się do tej rozmowy. A tak to nic nie mogę poradzić. - usiadł na brzegu łóżka chowając twarz w dłoniach.
- Louis spokojnie, na pewno dasz radę. - uspokajałam go przeczesując jego włosy. Wtedy dopiero uniósł głowę w górę i popatrzył na mnie swoimi niebieskimi jak ocean tęczówkami. Przyciągnął mnie za biodra bliżej siebie i wtulił twarz w mój brzuch.
- Ciesze się, że będziesz tam ze mną. - szepnął niewyraźnie.
- Ja też. - skłamałam. Nie chciałam mu mówić, że bardzo boję się tego spotkania, bo widziałam jak on to przeżywał. A jeszcze jakbym dodała do tego swoje obawy to byłoby jeszcze gorzej. Dlatego postanowiłam milczeć.
- Powinniśmy już jechać. - Louis spojrzał na zegarek zawieszony na jego nadgarstku, a potem na mnie. - Wezmę szybki prysznic i będziemy ruszali. - wstał z łóżka, cmoknął mnie w policzek i zniknął za drzwiami. Po chwili usłyszałam szum lejącej się wody.
Opadłam na plecy na łóżko i odetchnęłam głęboko. Boję się, cholernie się boję, bo zupełnie nie wiem co mnie czeka. Cy krzyki, a może miła rozmowa w rodzinnym gronie? Oby to drugie, ale znając mamę i babcię Louisa może być ciekawie.
Dziesięć minut później czekałam już na Louisa w salonie trzęsąc się jak galaretka. Za ten czas, gdy chłopak był pod prysznicem, ja ubrałam się i pomalowałam.
Założyłam czarną spódnicę nad kolano, do tego białą bluzkę bez rękawów i czarną marynarkę oraz wym samym kolorze balerinki. Pomyślałam, że taki strój będzie nie jakoś bardzo elegancki, ale taki abym mogła czuć się dobrze i żeby rodzina Louisa nie pomyślała iż nie wiem jak się ubrać na takie okazje.
Louis wyszedł z łazienki ubrany w czarne spodnie i ciemną koszulę  z krótkim rękawem, a pod szyją miał zawiązany krawat. Pachniał żelem pod prysznic, wodą po goleniu i moim najpiękniejszym na całym świecie zapachem - zapachem Louisa.
Wstałam z kanapy, gdy po chwili wszedł do salonu. Nie mogłam oderwać od niego wzroku, gdy ubierał buty na stopy. Widziałam, że się denerwował, ale bardzo dobrze to ukrywał.
- Louis. - szepnęłam podchodząc bliżej. Chłopak odwrócił głowę w moją stronę i popatrzył na mnie. Wyraz jego twarzy diametralnie się zmienił. Z zamyślonego do przerażonego.
- Em jaka ty jesteś blada. - zauważył, dotykając dłonią mojego czoła.
- Nie masz gorączki. Dobrze się czujesz? - zapytał patrząc z zatroskaną miną na mnie.
Kiwnęłam głową na tak, potwierdzając tym że bardzo dobrze się czułam. Trochę było mi gorąco i duszno, ale tylko tyle.
- Na pewno? - dopytywał.
- Tak, jedziemy? - zapytałam.
- Ty nigdzie nie jedziesz. Zostajesz w domu, jeszcze tego brakowało żebyś mi tam zemdlała.
- Ale...
- Żadnego ale Em, zostajesz tutaj. - postanowił. Chciałam powiedzieć, że dobrze się czuję a duszność zaraz mi przejdzie jak tylko wyjdę na zewnątrz, ale nie dał mi dojść do słowa. Wyjął tylko telefon z kieszeni spodni i wybrał jakiś numer, po czym przyłożył sobie telefon do ucha.
- Cześć Ve. - Ve? Po kiego grzyba on do niej dzwoni? - Co dzisiaj robisz? - spojrzał na mnie marszcząc brwi. Chwycił mnie za ramię i pociągnął w stronę kanapy. Usadził mnie na niej, a następnie klęknął przede mną. Zastanawiałam się co on wyprawia.
- Em źle się czuje, a ja muszę pilnie wyjść.Mogłabyś wpaść do niej na dwie, góra trzy godziny? - zapytał czekając na odpowiedź, jednocześnie zdejmując mi buty.
- Tak? Dziękuję ci bardzo. - zakończył rozmowę i schował telefon do kieszeni.
- Louis, nie potrzebna mi jest Ve. Potrafię się sobą zająć. - zaprotestowałam, gdy pomagał mi ściągnąć marynarkę.
- A jak zemdlejesz? Kto ci pomoże? - zapytał klęcząc przede mną i patrząc mi prosto w oczy.
Przez chwilę milczałam, dopiero Louis przerwał tą ciszę.
- No właśnie, nie znasz odpowiedzi na to pytanie Em. Dlatego poprosiłem Ve, aby tutaj przyjechała. - wyjaśnił wstając i siadając obok mnie. Położyłam się na miękkich poduszkach i kładąc nogi na kolanach Louisa zamknęłam oczy. Po chwili poczułam jak dłonie chłopaka jeżdżą po moich nogach w górę i w dół dając przyjemny dreszczyk oraz co najlepsze - masaż. Odprężyłam się dzięki jego dotykowi, dodało mi to jakiegoś spokoju. A może to świadomość, że nie muszę nigdzie z nim jechać to sprawiło? Nie wiem, ale jestem pewna jednego - że mogę odetchnąć z ulgą.
- Wiesz zastanawiałem się czy nie zrobić jakiegoś małego przyjęcia z okazji naszych zaręczyn, co ty na to? - zapytał po długiej chwili. Otworzyłam oczy i unosząc głowę w górę popatrzyłam na niego. Wpatrywał się we mnie tymi swoimi niebieskimi tęczówkami czekając na moją odpowiedź.
- Świetny pomysł Lou. Tylko gdzie byś to zorganizował i dla ilu osób? - zapytałam siadając prosto obok niego i łapiąc go za dłoń.
- W naszym domu, albo w moim mieszkaniu. Nie widziałaś go całego, na samej górze mam taras, naprawdę dość spory. - uśmiechnął się. - Co do gości to chciałbym zaprosić wszystkich chłopaków z dziewczynami i może twoją ciocię z kuzynem? - zapytał ciszej, jakby rozmowa o mojej cioci była zakazana.
- Nie wiem czy ciocia będzie miała na tyle siły, ale możemy do niej zadzwonić i zapytać. Myślę, że będzie szczęśliwa iż o niej również pomyśleliśmy. - odpowiedziałam kładąc głowę na ramieniu chłopaka.
- Jutro zadzwonimy dobra? - zaproponował. Kiwnęłam tylko głową i ucałowałam Louisa w podbródek.
Siedzieliśmy przytuleni do siebie dopóki nie przyszła Ve. Ja zamyślona i myśląca o cioci, a Louis milczący zapewne myślał o spotkaniu z rodziną.
- Cześć Ve i dzięki że mogłaś przyjść. Em nie czuje się najlepiej dzisiaj, a ja muszę wyjść. Bałem się zostawiać ją samą na ten czas, sama rozumiesz. - wyjaśnił jej Louis zaraz po tym jak dziewczyna przekroczyła próg mojego mieszkania.
- Jasne Louis, nie musisz się przejmować, ja sobie dam z nią radę. Cześć Em. - przywitała się ze mną zajmując miejsce, na który przed chwilą siedział Louis. Objęła mnie ramieniem, a ja siedziałam ze skulonymi nogami pod samą brodą i patrzyłam na Louisa.
Wyglądał jakby nie wiedział co ma zrobić, czy jechać czy zostać. Ve chyba też to zauważyła, bo powiedziała.
- Jedź Louis, nie przejmuj się nami. Damy sobie radę. - zapewniła go.
Chłopak jeszcze podszedł do mnie i ucałował mnie w czoło.
- Jestem pod telefonem cały czas, więc jakby coś się działo natychmiast dzwoń. - dodał na koniec po czym zabierając marynarkę z fotela wyszedł z mieszkania.
- Co ci jest? - zapytała ostro Ve.
- Przy Louisie taka milusia byłaś, a jak zostałyśmy same to od razu na mnie krzyczysz.
- Sorry Em, ale gdy usłyszałam załamany głos Louisa w słuchawce naprawdę się przeraziłam.
- Przepraszam, że do ciebie zadzwonił. - przeprosiłam wstając.
- Nie przepraszaj, po prostu to tak zabrzmiało jakby coś ci się stało.
- Nic mi nie jest. Louis stwierdził że jestem strasznie blada, a mieliśmy jechać do jego rodziców, ale postanowił że ja zostanę w domu, a on pojedzie sam. - wyjaśniłam wzruszając ramionami i podchodząc do okna. Zauważyłam, jak Louis wyjeżdżał z parkingu. Bałam się o niego, bałam się co może usłyszeć od swojej "wspaniałej" rodzinki i jak na to wszystko zareaguje.
- Czekaj, że co?! - Ve, aż krzyknęła z zaskoczenia wstając na równe nogi.
- No pojechał do...
- To to ja wiem. Ale po co?
- Żebym to ja wiedziała Ve. - mruknęłam opierając się o ścianę obok okna i patrząc za nie.
- Wiesz co Em? Nie będziemy tak siedzieć w taki ładny dzień, chodź na zakupy. - zaproponowała, a ja się zaśmiałam.
- Zwariowałaś? Przecież wiesz, że ja nienawidzę chodzić na zakupy. - popatrzyłam na nią jak na idiotkę.
- No to chodźmy do parku. Pooddychasz świeżym powietrzem, możemy pójść na jakieś ciacho, albo lody. - zaoferowała. Długo zastanawiałam się nad tą propozycją, aż w końcu uległam. Interesująca propozycja od siostry, aby spędzić z nią dzień, wydawała się dobrym pomysłem.


Perspektywa Louisa


Z Emmą dzieje się coś złego ostatnio. Mało je, wygląda jak szkielet, nie uśmiecha się tak jak zawsze to miała w zwyczaju. Boję się, aby na coś nie zachorowała.
Wiem, że to przez jej ciotkę i to, że się o nią martwi. Jeszcze moja mama dodała do całej tej sprawy swoje pięć groszy - jak zawsze.
Domyślam się co mogę od niej usłyszeć. Zapewne chce abym coś jej za sponsorował, bo od lat zależy jej tylko i wyłącznie na moich pieniądzach a nie na mnie samym.
Nie chciałem tam w ogóle jechać, ale coś w głosie mojej mamy dało mi do zrozumienia iż coś złego się tam dzieje.
Wjechałem na podjazd przed domem. Wszystko wyglądało dokładnie tak samo, gdy ostatnim razem tutaj byłem.
Gdy tylko wysiadłem z samochodu drzwi do domu się otworzyły i wybiegła z nich Lottie. Jej blond włosy spięte w kucyka podskakiwały przy każdym wykonywanym przez nią ruchu.
- Lottie. - odezwałem się do niej, ale całkiem mnie zignorowała. Pobiegła w stronę bramy i zniknęła za zakrętem.
Odwróciłem się za siebie i dostrzegłem moją mamę. Jej nienaganne, brązowe włosy spięte były w koka, na czubku głowy. Miała na sobie ciemne spodnie oraz granatową bluzkę. Wyraz jej twarzy pokazywał tylko, że kobieta się martwi.
- Witaj Louis. - przywitała się ze mną, gdy przekroczyłem próg domu.
- Gdzie pobiegła Lottie? - zapytałem na wstępie, pomijając "ciepłe" przywitanie się z matką.
- Nie wiem, pokłóciłyśmy się i po prostu uciekła. - wyjaśniła, a ja stanąłem jak wryty.
- Jak to "po prostu uciekła"? Czy ty się słyszysz? Mówisz to z takim spokojem jakby to była norma i codzienność.
- Bo to jest codzienność Louis. Ona potrafi uciekać kilka razy w tygodniu. Wraca do domu w nocy i śmierdzi alkoholem i papierosami. - dodała przechodząc do kuchni.
Lottie? Moja mała Lottie pije i pali? Niemożliwe.
- Rozmawiałaś z nią? - zapytałem siadając na jednym z wysokich stołków stojących przy wyspie kuchennej.
- Próbowałam, ale ona nie chce ze mną rozmawiać. - powiedziała podając mi szklankę z sokiem pomarańczowym. Upiłem łyk zanim odpowiedziałem.
- Trzeba było na siłę to zrobić.
- Jak? Gdy wraca jest już późno w nocy. Zamyka się w pokoju, śpi do południa, a potem ubiera się i wychodzi. - wyjaśniła siadając naprzeciwko mnie i kładąc łokcie na blacie.
- Istnieją lekarze, którzy pomagają w takich przypadkach. - zauważyłem.
- Myślisz, że ona zgodzi się aby tam ze mną pójść? - prychnęła.
- Może gdybyś była lepszą matką wiedziałabyś jak się zachować i postąpić w takiej sytuacji. - odgryzłem się.
Mama nic nie powiedziała, parzyła tylko na mnie wielkimi oczami, z których zaraz zaczęły lecieć łzy. Może i przesadziłem, ale wiedziałem jedno że gdyby inaczej podchodziła do życia i rodzicielstwa wiem, że nie miałaby problemów z Lottie.
Wyszedłem z kuchni wkurzony na maksa. Nie spodziewałem się, że przyjeżdżając zastanę taką sytuację jak ta.
Wychodząc z domu rozejrzałem się dookoła. Próbowałem znaleźć Lottie, potrzebowałem jakiegoś znaku gdzie dziewczyna może się ukrywać. Rozglądałem się we wszystkie strony, aż w końcu ją dostrzegłem. Siedziała pod jednym z drzew z nogami podciągniętymi pod samą brodę. Ruszyłem szybkim krokiem w jej stronę. Im bliżej byłem tym lepiej widziałem biały dym unoszący się nad nią.
- Zwariowałaś? Chcesz nabawić się raka płuc? - zapytałem podbiegając i wyrywając jej rakotwórczy czynnik z dłoni.
- Louis oddaj mi to. - wyciągnęła ręce w górę, aby dostać papierosa.
- Nie ma takiej opcji. - rzuciłem go na ziemie i przydeptałem stopą.
- Co się z tobą dzieje? - zapytałem kucając przed nią. Lottie spuściła głowę w dół i skrzyżowała dłonie na klatce piersiowej.
- Lottie, powiedz mi co się dzieje? Jak mogę ci pomóc. - ponowiłem pytanie, ale oczywiście nie dostałem odpowiedzi.
- Idź sobie stąd. - powiedziała w końcu. - Wszyscy sobie stąd idźcie i zostawcie mnie w spokoju. - dodała spoglądając gdzieś za mnie. Podążyłem za jej wzrokiem  i dostrzegłem mamę. Jeszcze bardziej się zmartwiła widząc podłamaną Lottie i mnie klęczącego przed nią.
- Mamo, daj nam chwilę. - poprosiłem, ale ona nie wykonała żadnego ruchu. Patrzyła tylko na blondynkę jakby czekała na jakiś ruch z jej strony, cokolwiek, ale ta nic nie zrobiła.
- Mamo. - ponowiłem prośbę, ale ta nawet na mnie nie spojrzała. Lottie, która siedziała na trawie nagle wstała i po prostu mi uciekła. Ruszyłem za nią zostawiając smutną, zdezorientowaną i zszokowaną mamę za sobą.
- Lottie stój! - krzyknąłem, a w głowie rozbrzmiewały mi słowa mojego lekarza bym się nie przemęczał. Ale teraz miałem go gdzieś. Liczyła się dla mnie tylko i wyłącznie moja siostra, która ma ewidentnie jakiś problem o którym nie wiem.
- Lottie! - byłem coraz bliżej niej. Jednak lepiej mieć długie nogi, bo w takich sytuacjach jak ta się przydają.
Dogoniłem ją, udało mi się. Pociągnąłem ją za ramię także stanęła plecami do mnie. Ja natomiast ciężko oddychałem i co najgorsze nie mogłem złapać oddechu. Starałem się oddychać głęboko i miarowo, ale to nic nie dawało. Klęknąłem więc na trawie i z rękami na kolanach próbowałem złapać oddech. Lottie, która przez ten czas w ogóle się nie odzywała nagle jakby ożyła i ukucnęła obok mnie. Spojrzałem na nią kątem oka. Widziałem, że się martwi i zastanawia co mi jest.
- Louis wszystko gra? - ona też ledwo oddychała przez ten długi bieg.
Pokręciłem przecząco głową. Nie było dobrze, było tragicznie.
- Co ci jest? - zapytała, gdy położyłem się na trawie na plecach z zamkniętymi oczami.
- Jestem chory Lots, poważnie chory. - odpowiedziałem szeptem zakrywając oczy dłonią. Nie chciałem, aby siostra na mnie patrzyła, nie gdy byłem w takim stanie.
- Żartujesz sobie ze mnie, aby wzbudzić poczucie winy, prawda? - zapytała nie rozumiejąc powagi sytuacji.
- Nie, nie żartuje sobie z ciebie. Byłem ciężko chory, ale wygrałem walkę z rakiem, rozumiesz? - zapytałem wstając do siadu. Popatrzyłem na nią, ale ona nadal mi nie uwierzyła.
- Miałem raka, poważnego raka przez co musiałem się leczyć w innym mieście. Nikt o tym nie wiedział, nikt. - zaznaczyłem.
- Czemu nam nic nie powiedziałeś? Pomoglibyśmy ci. - powiedziała kładąc dłoń na moim ramieniu.
- Nie, nie pomoglibyście mi z tym. Sam musiałem sobie pomóc. - odpowiedziałem wstają i strzepując z siebie resztki trawy. Staliśmy teraz naprzeciwko siebie mierząc się wzrokiem.
- Teraz nie chodzi o mnie Lottie, chodzi o ciebie i o to jak się zachowujesz. - powiedziałem. Blondynka tylko przewróciła oczami i skrzyżowała dłonie na piersiach.
- Nie ma o czym gadać. Nie dogaduje się z mamą i to wszystko. - wzruszyła ramionami jakby od niechcenia.
- To wszystko? Chyba aż tyle. - zauważyłem. - Nie widzisz, że ona się o ciebie martwi?
- Wiesz jakoś nie. - zmarszczyła czoło.
- Wiem jaka jest mama i jak potrafi dopiec, ale kurde to nadal twoja matka Lottie. Powinnaś dać jej jakieś poczucie, że jest dla ciebie ważna, że ją kochasz. - powiedziałem dokładnie to co miałem na myśli. Wiem, że to mija się z tym co zrobiłem wcześniej w kuchni i to jak się zwróciłem do własnej mamy, ale teraz wiem że będę musiał ją za to przeprosić i zapewnić iż taka sytuacja już nigdy więcej nie będzie miała miejsca.
- Ona mnie nie kocha, to jak ja mam ją kochać? - zapytała, czym wytrąciła mnie z równowagi. Nie spodziewałem się takiego pytania z jej strony.
- Posłuchaj mnie Lots. - zacząłem kładąc rękę na jej ramieniu. - Ona dała ci życie, urodziła cię, wychowała, nie spała po nocach, nosiła cię na rękach gdy miałaś kolki, siedziała przy tobie w noc gdy chorowałaś, pomagała ci w lekcjach, zaprowadzała codziennie do szkoły gdy byłaś mała, była przy tobie zawsze. Jest jaka jest, ale to zawsze twoja mama i uwierz mi kocha cię bardzo mocno. Może po prostu nie potrafi tego pokazać w sposób jaki byś chciała, ale zapewniam cię że bardzo mocno cię kocha. - przez całą moją wypowiedź Lottie patrzyła mi w oczy, z których po chwili zaczęły płynąć łzy. Przytuliłem ją do siebie chcąc zapewnić,że wszystko będzie dobrze i że zawsze może na mnie liczyć oraz że zawsze wesprę ją dobrym słowem i oczywiście opieprzę w razie potrzeby.
- O co wam poszło? I dlaczego uciekasz z domu? - zapytałem cały czas trzymając ją w ramionach.
- Poznałam chłopaka na obozie i zaczęliśmy się spotykać. Kiedyś on przyjechał do mnie, a musisz wiedzieć że całkiem różni się od innych. Jest niezależny, ma dużo tatuaży, jeździ na motorze. Mama, gdy go zobaczyła wygoniła go z domu i oznajmiła, iż nie chce aby on się u nas więcej pokazywał. - wyjaśniła pokrótce. - Zbuntowałam się. - dodała odsuwając ode mnie i wycierając czarne od tuszu plamy pod oczami.
- Powiedziałam, że jak ona nie zaakceptuje Matty'ego ja nie będę się do niej odzywać. I tak trwamy od jakichś trzech tygodni. - dokończyła.
- Lottie czemu z nią nie porozmawiasz jak człowiek z człowiekiem? - zapytałem patrząc jej prosto w oczy.
- Z nią nie da się normalnie pogadać Louis. Powiedziała mi, że dopóki spotykam się z Mattym to do tej pory mam szlaban na wszystko. Sprzeciwiłam się temu. Nie pozwolę, aby zakazywała mi spotykania się z nim, bo on jej się nie podoba. Ale ja go kocham i nie widzę sensu życia bez niego - postawiła się.
- Podoba mi się twój upór, potrafisz się postawić i się tego nie boisz. - zauważyłem przyciągając siostrę do siebie i kierując się w stronę domu.
- Po kimś to muszę mieć. - odpowiedziała obejmując mnie w pasie.
Uwielbiałem to, że po każdej kłótni my umiemy się uśmiechnąć do siebie i przytulić.
- A co do twojej choroby Louis. To coś poważnego? - zapytała, gdy byliśmy bliżej domu.
- Już nie. Rak odszedł i mam nadzieję, że już nigdy nie wróci. - posłałem jej uśmiech, aby utwierdzić  ją w swoim przekonaniu.
- To dobrze, bo co ja bym zrobiła bez ciebie Louis? - objęła mnie dwoma rękoma i mocniej przytuliła do siebie.
Nic jej nie odpowiedziałem, zamarłem na chwilę. Nie spodziewałem się takiego pytania z jej strony.
- Oddaj mi papierosy. - powiedziałem, gdy byliśmy bliżej domu.
- Proszę. - wyciągnęła je z tylnej kieszeni spodni. - Wiesz, myślałam że są lepsze, smaczniejsze, ale zmieniam zdanie.Są okropne nigdy więcej nie wezmę ani jednego do ust.
- Obiecujesz?
- Przysięgam. - zapewniła trzymając prawą ręką na sercu.
- Kocham cię siostrzyczko. - powiedziałem całując blondynkę w czoło, gdy byliśmy już pod drzwiami do domu.
- Pogadasz z mamą prawda? - zapytała trzymając dłoń na klamce.
- Oczywiście. - odpowiedziałem, gdy otworzyła drzwi i weszła do domu. - Lottie? A gdzie jest tata i dziewczynki? - zapytałem zamykając drzwi za sobą.
- Pojechali do dziadków na weekend. Ja nie chciałam, wiec mama została ze mną w domu. - odpowiedziała, po czym pobiegła na górę, do swojego pokoju. Miałem tylko nadzieję że wróci na dół i pogada z mamą, tak od serca i w końcu sobie wszystko wyjaśnią.
Ja natomiast poszedłem do kuchni. Wiedziałem, że mogę tam zastać mamę, ponieważ słyszałem z korytarza jakieś dźwięki.
- Lottie jest już bezpieczna i siedzi w swoim pokoju. - stanąłem w progu drzwi. Mama zajęta była zmywaniem naczyń. Nie odwróciła się do mnie, gdy zająłem miejsce przy wysepce kuchennej.
- Mamo słyszałaś mnie? - zapytałem.
- Tak, słyszałam. Dziękuje ci, że z nią porozmawiałeś. Teraz możesz już jechać. - odpowiedziała szorując powierzchnię kuchenki.
- Dlaczego taka jesteś?  - zapytałem. Irytowało mnie już to, że mnie ignoruje oraz to że nie zwraca na mnie uwagi, gdy niby ze mną rozmawia.
- Jaka jestem? Zdezorientowana? Zdenerwowana? A może głupia, co? - dopytywała. Nadal stała do mnie odwrócona plecami, nie podobało mi się to.
- Dlaczego tak mówisz? - podszedłem do niej bliżej. Stanąłem obok i przyglądałem się jak męczy tą kuchenkę. Zabrałem ścierkę z jej rąk i złapałem za ramiona, odwróciłem w swoją stronę i patrzyłem w oczy. Były załzawione, łzy leciały po policzkach.
- Dlaczego płaczesz? To przeze mnie? To przez to co powiedziałem prawda? - zapytałem, a mama ledwo zauważalnie kiwnęła głową.
- Och mamo. - jęknąłem i przytuliłem ją do siebie. - Przepraszam za to co powiedziałem. Chciałem ci dopiec, nie podobało mi się to jak ostatnimi czasy mnie traktowałaś, jak odnosiłaś się do Emmy. Przepraszam. - przeprosiłem szczerze. To były najbardziej szczere przeprosiny na jakie kiedykolwiek było mnie stać. W końcu to moja mama.
- Ja też przepraszam nie powinnam była tak się odnosić do twojej dziewczyny. Chciałabym ją przeprosić, ale nie przyjechała z tobą. Dlaczego? - zapytała ocierając mokre od łez policzki.
- Źle się czuła, została w domu. - wyjaśniłem wypuszczając mamę ze swoich objęć.
- To coś poważnego? - zapytała. Zastanawiałem się czy być z nią szczery, czy też nie. Postawiłem na prawdę.
- Bała się tutaj przyjeżdżać i się rozchorowała. - wyjaśniłem krzyżując dłonie na klatce piersiowej.
- Bałą się mnie, tak? - dopytywała.
Kiwnąłem tylko głową.
- Wiedziałam, wiedziałam po prostu wiedziałam. Ja naprawdę nie jestem taka jaką mnie poznała. Mogę to udowodnić. Przywieź ją do nas kiedyś, a pokażę że nie jestem taka okropna jak za pierwszym razem, gdy mnie spotkała. Obiecuje. - z ręką na piersi przyrzekła.
- Jasne, kiedyś do was przyjedziemy. Ale wy tez musicie do nas wpaść. Robimy z Em małe przyjęcie z okazji kupna nowego domu i nie tylko. Wpadniecie?  - zapytałem z nadzieją, że mama się zgodzi.
- Oczywiście. A ta druga okazja to jaka? Chyba, że nie chcesz nic mówić. - uśmiechnęła się. Cudownie było widzieć w końcu uśmiechniętą mamę zamiast smutnej i wiecznie zmęczonej.
- Oświadczyłem się Emmie, a ona się zgodziła. - wyjaśniłem.
- To wspaniale synu. - mamę aż rozsadzało z radości.
- Również się cieszę, jestem szczęśliwy mamo. - powiedziałem.
- Cieszę się twoim szczęściem skarbie. - ucałowała mnie w policzek i nagle jakby zastygła widząc coś za moimi plecami.
Odwróciłem się szybko za siebie, dostrzegłem tam stojącą  i zapłakaną Lottie.
Nagle dziewczyna biegiem ruszyła w stronę mamy, rzuciła jej się na szyję i mocno przytuliła. Obie płakały głośno, a łzy spływały po ich pięknych twarzach. Zastanawiałem się, jak to możliwe, że matka która tak bardzo przez ostatni czas kłóciła się z córka i nie mogła się z nią dogadać, nagle tuli ją do swej piersi.
Jakie te kobiety są dziwne, prawda?
Oprócz jednej, mojej ukochanej która teraz pewnie leży w łóżku rozmawiając z Ve.
- Louis mam jeszcze jedną prośbę. - powiedziała mama.
- Jaką?
- Dałbyś coś Emmie? - zapytała.
- Jasne. Co to jest?
- To. - mama zdjęła z palca pierścionek. - Należał on do mojej babci. Nosiłam go odkąd tylko pamiętam. Czas, aby ktoś inny go nosił. Daj go Emmie, powiedz że to ode mnie na przeprosiny. - powiedziała, a ja tylko kiwnąłem głową i obiecałem że tak właśnie zrobię.
Mam nadzieję, że Em się ucieszy z tego pięknego prezentu i doceni to, że mama bardzo żałuje swojego głupiego zachowania.


_______________________________________________________________________________
W końcu go skończyłam!!!
Nawet nie wiecie ile się namęczyłam przy pisaniu go. Od środy go tworzyłam, a dopiero dziś skończyłam.
Nie wiem co się ze mną dzieje ostatnio, że nie potrafię się skupić na jednej rzeczy.
Przepraszam Was za to, że rozdziały dodaję tak rzadko ale naprawdę nie mam na to wpływu. Nie mam po prostu czasu. A też jak zasiądę do pisania to odechciewa mi się po godzinie. Dziwne, bo ja nigdy tak nie miałam. I nie poznaję siebie.
Mam nadzieję, że chęci i wena za niedługo do mnie wrócą.
Ale, żeby temu dopomóc mam do Was prośbę - komentujcie, chciałabym wiedzieć ile Was tutaj jest.
Bo jak widzę liczbę wejść jednego dnia to wariuję po prostu, a z drugiej strony jest mi smutno, ponieważ jest tylko kilka komentarzy.
Nie musicie ich pisać nie wiadomo jak długich, wystarczy kilka słów.
Z góry dziękuję i życzę miłej i ciepłej resztki weekendu :)
Do zobaczenia w następnym tygodniu :)
Buziaki :)

5 komentarzy:

  1. Cudowny rozdział! Fajnie, że Louis pogodził sie z mama no i że ona zaakceptowała Em.
    Mam nadzieje, że teraz to juz wszystko z górki pójdzie xd
    Pozdrawiam❤

    OdpowiedzUsuń
  2. GENIALNY :) :) :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Spóźniona, przyznaję się. Rozdział wow, ciekawe skąd ten wątek z papierosami? Wiesz, napisałabym dłużej ale mam zaćmienie muskowe dzisiaj i późno a jutro szkoła.
    Kocham
    Ola

    OdpowiedzUsuń
  4. Piszesz jak zawsze cudownie - dzięki; czekam na kolejny; buźka

    OdpowiedzUsuń
  5. Ja również spóźniona, ale przyczyny techniczne ;/
    Szczerze nie spodziewałam się takiego rozwinięcia akcji :) Płakać mi się chciało jak Lou w kuchni z mamą gadał i Lotti przyszła ;)
    Super rozdział Nutella ;* /Raisa ;)

    OdpowiedzUsuń